A dlaczego? Te wszystkie "smutne" rozdziały są ... a właściwie były pisane pod wpływem chwili, gdy miewałam chujowe nastroje, więc ... a nie ważne.
Następny rozdział się pisze i obiecuję, że nie będzie aż takim pseudo wyciskaczem łez, a przynajmniej nie cały. : 3
+ Myślę, że nastroju nada Epitaph albo ... Turn The Page
++ I November Rain jako, że mowa o piosence w ostatniej części.
Enjoy, fuckers.
~*~
Już chyba jestem spokojna, chociaż i tak sobie z
tym nie radzę – jakiś czas temu byłam szczęśliwa i … nie, po prostu szczęśliwa
na tyle, żeby półnaga tańczyć w deszczu, a teraz? Teraz jest już późno, a ja od
godziny leżę i gapię się w sufit prawie bez ruchu. Nerwowo obgryzam paznokcie i
co jakiś czas palę fajki, które nawet nie są moje, a i tak już zostały tylko
trzy. Zapalniczka już ledwo żyje, a też nie jest moja… Nic tu nie jest moje,
nawet ciuchy, które dał mi Steven, bo moje „nie nadają się już do użytku”.
Gówno prawda, są po prostu … przemoczone, więc leżę w jego bokserkach i
koszulce z KISS, i nie powiem, jest mi wygodnie, ale tylko fizycznie – nie mogę
tego samego powiedzieć o moim stanie psychicznym, który pewnie przypomina
starą, zburzoną kamienice po pożarze – poważnie, i nie czuję się z tym dobrze.
Nie wiem która jest godzina – jest za ciemno, żeby
było widać zegar, ale mój towarzysz już śpi, i znowu czuję się źle, bo … on się
mną opiekuje? Nie lubię tego. Jestem samodzielna, a on niepotrzebnie marnuje na
mnie czas, i … to nie jest sprawiedliwe. Wszystko jest niesprawiedliwe – mam na
myśli całe życie, nie tylko moje, ale … to nie ważne.
Czuję na sobie ten zapach – tak pachną ciuchy
Stevena. To aromat jakichś perfum, trochę fajek, a może nawet i są lekko
przepocone, ale nie robi mi to żadnej różnicy, po prostu nie przeszkadza, a
może i wręcz przeciwnie…? Nie wiem, ale czuję się jak psychiczna, kiedy
naciągam tą koszulkę na twarz, że widać mi jedynie oczy i pewnie przypominam
ślimaka, kiedy zwijam się w kłębek w jego stronę. I co widzę? Nic. Albo już nie
śpi, albo usiłuje udawać i znowu mnie hipnotyzuje – patrzę jak oddycha, jak
rytmicznie unosi się i opada jego klatka piersiowa i na tą chwilę … uznaję to
za warte zainteresowania. To już mnie samą przeraża, a czuję tego szczyt, gdy
chyba w końcu orientuje się, że się gapię, a jak odwraca się w moją stronę, tak
że nasze nosy prawię się stykają, a on … on ma na ustach ten uśmiech, który tak
uwielbiam, bo zawsze mówi „będzie dobrze”, chociaż mam wątpliwości co do tego,
ale nie ważne – wolę korzystać z chwili i cieszyć się faktem, że nie próbuje
się dopytywać co i jak. Jakby mi ufał i wiedział, że … to dla mnie trudne, i
myślę o tym wszystkim dopóki … dopóki się nie odzywa, a przyznam się bez bicia,
że wolałam stary „sposób pocieszania” – ten gdy mnie przytula i … nic nie mówi.
- Olej go.
- Hm? – po chwili … zorientowałam się o co mu
chodzi, ale … to nie zmienia faktu, że miałam mieszane uczucia.
Ściągam koszulkę z ryja, bo już po woli tracę
oddech i słucham dalej.
- Olej tego kutasa – przerwa – widzę jak przez
niego cierpisz… - tylko nie rycz, tylko
nie rycz, kurwo! – Nie umiem patrzeć jak cierpisz, a … ciągle to widzę.
Mówi dalej, a ja mam wrażenie, jakby … to wszystko
nie widziało końca, bo mówi i mówi, a „będzie dobrze” w dalszym ciągu jest … i
nigdzie się nie wybiera. I przechodzi po mnie prąd … i jest pół na pół
przyjemny, bo przez ułamek sekundy czuję jego ciepłe usta na czole, a … już
przez dłuższy czas niż sekundę delikatnie gładzi wierzch mojej dłoni. A mówiąc po mojemu – wyłączył myślenie tej
zimnej suki. A ja ciągle powtarzam sobie, żeby się nie rozkleić, i to
trudne, kiedy przychodzą wszystkie … nawet te zaległe uczucia – to tak jakby …
ćpun po odwyku znowu wrócił do prochów i wcale nie czuł, że dobrze zrobił…
Teraz to ja jestem ćpunem – Axl to moje prochy… Byłam na odwyku, ale wróciłam i
czuję się jak szmata.
Takie to właśnie emocje targają biedną, schorowaną
ćpunkę…
A na imię
było jej Jenny – leżała w łóżku z perkusistą zespołu jej narkotyku tylko po to,
by znaleźć pocieszenie.
A pocieszyciel po krótkim czasie milczenia
kontynuował.
- Pamiętasz jak się pierwszy raz spotkaliśmy? – nie
powiem, zaskoczył mnie tym pytaniem. – To znaczy … przyszłaś do nas z Rose’m i
… wziąłem cię za jego dziewczynę – pamiętam to. Co nie znaczy, że to dobre
wspomnienie… A dlaczego? Bo wtedy się wszystko zaczęło.
- Mhm – nie wiem co innego miałabym powiedzieć,
jakbym straciła słownik z głowy i zapomniała jak się mówi, ale … mówi się
trudno, bo nie chcę tego rozpamiętywać, w przeciwieństwie do Stevena.
- Teraz widzę, że się myliłem – już chyba nawet nie
czuję, że ciągle trzyma mnie za rękę… Już nic nie czuję, bo wręcz modlę się,
żeby nie wybuchnąć płaczem. – Jesteście do siebie za podobni, nie mogliście być
razem.
- Za podobni? – kurwa,
głos mi się łamie…
- Wiesz o
czym mówię - o dziwo nie wiem, ale on
to chyba widzi. – No bo… - przerwa – oboje potraficie być … wredni? Wiesz sama
– teraz już rozumiem… Ja pierdole. –
Może nawet … wybuchowi?
- Rozumiem. – a kiedy to do mnie trafia odwracam
się na plecy i znowu patrzę tępo w sufit, a że jest ciemno i nie wiele widzę …
czuję tylko jak Steven się do mnie przybliża, a serce zaczyna mi walić mi coraz
mocniej, kiedy NAPRAWDĘ to rozumiem. – Przecież to przeciwieństwa się
przyciągają…
- Wiem…
On wie, jednak … ja muszę się przyznać, że nie do
końca, bo świta mi po głowie pewna aluzja i nie jest ona zbytnio … nie podoba
mi się ona, a dlaczego? Bo Steven jest moim przeciwieństwem. A ja się boję –
boję się miłości.
~*~
Mówiłam już, że nie wiem kiedy to wszystko się
dzieje? Tak, czas zapierdala jak szalony, a ja marzę, wręcz się modlę, by
leciał jeszcze szybciej, tylko po to, żeby ten dzień już się skończył. Żeby
skończyła się ta bezsensowna passa, w którą się wpierdoliłam, i żebym powróciła
do bycia zimną suką, która upija się do lustra, a teraz tak nie mogę – siedzę
na łóżku i patrzę się w okno jak po szybie spływają krople deszczu i muszę
przyznać, że to mnie trochę uspokaja, już nawet pomijając fakt, że miał w to
ingerencję ktoś jeszcze. Mówię tu o Stevenie, i czuję jak mnie obserwuje, jakby
chciał się upewnić, czy aby na pewno żyję, ale ja chciałabym nie żyć – nie
tutaj i nie teraz i uciec od problemów, jak robiłam to za starych, dobrych
czasów.
Muszę przyznać, że w pewnym momencie peszy mnie
jego obecność… Chociaż może nie tyle obecność, co fakt, że ciągle mnie
obserwuje – dokładnie tak, jak Saul z rana, jednak różnica jest taka, że Adlera
nie mam ochoty na miejscu zajebać… Może to dlatego, że jemu jedynemu … w
zasadzie to w ogóle jemu jedynemu jako-tako ufam, i dziwnie się z tym czuję.
Dlaczego? To dla mnie nowe, bo nigdy nikomu nie dawałam takiego przywileju, co
nie znaczy, że nie chcę nikomu ufać, ale nie w tym rzecz, bo przez to wszystko
chcę stąd wyjść i iść jak najdalej. Może sama, może z kimś, ale wyjść i
pooddychać świeżym powietrzem, by dotlenić ten mój mózg.
I w pewnym momencie, gdy podchodzę do okna i
próbuję je otworzyć tak w miarę cicho o dziwo nie słyszę nic ze strony mojego „obserwatora”,
więc siadam w oknie, tak że deszcz kapie mi po nogach i … czuję się dobrze,
wręcz swobodnie, i pamiętam jak robiłam tak jako dzieciak zawsze w nocy, gdy
padał deszcz. Aż w pewnym momencie, gdy widzę kontem oka, jak koło okna o
ścianę opiera się Steven i nic nie mówi. Tylko uśmiecha się jak zawsze, czym zaraża
i mnie, więc … z racji tego, że w tej chwili to dla mnie dziwne uczucie,
spuszczam głowę i rysuję palcem na udzie małe serce – tak jak wtedy na Izzym,
jakkolwiek dziwnie to nie brzmi, a na wspomnienie tamtej chwili chce mi się
śmiać, bo pamiętam jego minę. Ach, kurwa te
wspomnienia…
Próbuję się opanować i delektować ciszą, ale Steven
mi nie pozwala.
- Co tak się szczerzysz? – powiedział i założył
ręce na piersi, jakby … jak rodzic, kiedy czeka, żeby dzieciak przyznał się do
winy. Ale w jego wykonaniu to dostaje uroczego charakteru…
- Zęby suszę – mówię i w końcu przestaję robić z
palca jakiś pędzel, czy inny szajs. – A ty co się szczerzysz?
- Ja się szczerzę, bo ty się szczerzysz –
stwierdził – w końcu się uśmiechnęłaś, a nie … Stradlina udajesz.
- Dzięki – zaczynam – miły to ty, Stevenku być
potrafisz – no jak nie, jak tak! – A tak
w ogóle to wiesz, jak fajnie tu się siedzi?
Gadam jak
przyćpana…
- Fajnie to się w tym deszczu tańczyło – mam paranoje,
albo on jest coraz bliżej. – No wiesz, fajnie się tańczyło … z tobą.
AWWW!
- Ale nie liczysz tego co było na końcu…? – a najciekawsze
jest to, że jak mówię to wszystko, to patrzę gdzieś w przestrzeń, nie na niego.
Tak lepiej, bo przynajmniej nie może mnie onieśmielić, nie?
- Nie, bo to na koniec… - zaczął - Nie gadajmy o
tym. Nie chcę, żebyś znowu była taka smutna.
Mówił ci już
ktoś kiedyś, że kochany Adler jesteś?
Jakoś nie miałam odwagi powiedzieć tego na głos, i
zaczynam sama siebie przerażać, bo moja odwaga i pewność siebie ostatnimi czasy
spadła niemal do zera… To okropne, bo nie wiem dlaczego!? Ale staram się „nie
byś znowu taka smutna” i nie robię tego dla siebie, bo już wisi mi mój nastrój.
Wiem, że i tak w końcu będzie do dupy, więc robię to dla Stevena, skoro nie
lubi jak się smucę, ale mimo wszystko … nie wiem, czy powinnam mu wierzyć na słowo. Po prostu nie wiem, ale
wolę się na tym na razie nie skupiać, wolę się skupić na czymś innym – przez moment
poczułam szczęście, i to jest wspaniałe, choć nie wiem z jakiego to powodu…
Dzięki „trosce”, czy jakkolwiek mogę to nazwać, jaką „obdarzył” mnie Steven … i
cierpliwością jaką ma do mnie … na chwilę zapomniałam o Axlu, jednak na
wspomnienie tego…
- Stevie…? – zaczynam, i patrzę na niego po raz
pierwszy od jakiegoś czasu i mimo wszystko widzę, jakby wyglądał na lekko
zakłopotanego, bo powiedziałam to takim tonem, jakbym mówiła coś w stylu „pomocy!”.
– Zimno mi…
To
przerażające… Przeraża mnie jak cholera, szczególnie, że on to wszystko
znosi, nie wiem dlaczego jest taki … bezinteresowny(?), ale mówi mi, żebym
zeszła z okna, i gdy sadza mnie na łóżku i idzie zamknąć okno ja zaczynam się
trząść.
Kurwa mać.
- Jenny…?
– teraz to on ma ten chory ton, i gdy idzie do szafki obok łóżka i sięga z
niego coś, co jest mi dosyć znajome zaczynam coś podejrzewać, ale i … i
uśmiecham się w duchu. – Masz ochotę? – moje przeczucia się sprawdziły, kiedy
wyciągnął dwie strzykawki i jakiś sznurek, więc … długo nie musi mnie namawiać.
Powiedział, że ja mam to zrobić pierwsza, więc się
nie wahałam, a obwiązując sobie ramię tym czymś czułam mimo wszystko radość –
może będzie lepiej. I może jest, może nie, ale kiedy czuje jak ciepło rozchodzi
mi się po żyłach, i kiedy zdejmuje to coś z ramienia i daję Stevenowi, i gdy
widzę jak się uśmiecha, gdy sam powtarza moją czynność, wiem, że znowu poczuję
szczęście – gdy znowu będę w deszczu tańczyć z Panem Brownstone.
~*~
- Steven… Słyszysz to? – mówię cicho i uświadamiam
sobie, że słyszę to coraz wyraźniej. – Jakby pianino… I ciche skrzypki.
Steven nie odpowiada, co mnie z jednej strony nawet
dziwi – to piękna muzyka, a ja siadam na łóżku i staram się coraz bardziej
przysłuchiwać – ktoś ma talent. Ktoś ma niesamowitą wyobraźnię… Ktoś też gładzi
dłonią po moim policzku i wiem, że to Steven, jednak nie widzę jego twarzy –
widzę światło. Czerwone światło, w którego kierunku się przybliżam... Bardzo powoli
i ponownie jestem piórkiem. I czuję się szczęśliwa… Taka szczęśliwa, kiedy ktoś
po prostu mnie przytula – moja mama i jej nowe, czyste oblicze, które trwa i
pachnie świeżością, i chcę w nim trwać jak tylko długo mi pozwoli.
Kocham ją. Kocham nową ją. Ona też mnie kocha –
mówi mi to prosto do ucha, a jaj głos jest niczym balsam … miód, który łagodzi
wszystko dookoła. Mam wsparcie i jestem szczęśliwa… Szczęśliwa do momentu,
kiedy mama nie odrywa się ode mnie i pozostaje tylko jej zapach. Tak chciałabym
go czuć dalej, ale nie mogę i chce mi się płakać…
Kochałam ją. Kochałam przez krótką chwilę, aż nie
musiała odejść… A ja oddalam się od światła i upadam lekko na coś miękkiego,
tak delikatnego jak puch i już nikogo nie widzę – jestem tylko ja ciemność. I
chcę płakać. Chcę wypłakać wszystko, ale nie jestem w stanie… Jestem w stanie
jedynie coś z siebie wydusić, chociaż nie wiem czy ktoś mnie słucha.
- Każdy kogoś potrzebuje…
Słucha mnie Steven, i jak się okazuje to on mnie
przytula. To wspaniałe uczucie, bo nie widzę jak wyciera mi łzy, które leją mi
się z oczu. Kocha mnie. To on mnie kocha. I ja kocham jego.
- Każdy kogoś potrzebuje… - słyszę jego cichy głos
tuż nad swoim uchem.
Mój mózg kończy za niego – potrzebuję ciebie. Potrzebujemy siebie nawzajem, Steven. Do
szczęścia brak nam miłości… Siebie.
Nie wiem kiedy to wszystko się dzieje, ale
heroina zbytnio na mnie działa, a on mnie
całuje delikatnie w policzek, i to nie pomaga, bo dalej chcę płakać. Już będę silna, znowu będę silna. Przy Tobie
znowu będę silna. Mózg robi mnie w chuja – widzę nasz ślub, wesele, i gdy
słyszę deszcz za oknem pojawia się inna wizja – ktoś umiera. Nie widzę siebie,
ale nie lubię tej wizji – to ja jestem w trumnie, a on cały roztrzęsiony walczy
ze sobą, żeby nie pokazać słabości, a wiem jakie to trudne. Życie jest trudne.
Chcę to poczuć jeszcze raz – jak tak mnie pociesza,
a ja czuję jak bardzo wali mu serce, i to straszne, bo chciałabym by biło
właśnie dla mnie. Chciałabym, by naprawdę mnie kochał…
O wow tego się nie spodziewałam... Stevenek nam się zakochał w Jenny i coś mi się wydaje, że ona do niego też coś czuje :) no to jestem ciekawa co z tego wyjdzie. Ale co z Axlem? Kurcze...same pytania zero odpowiedzi:P Ale cuuudowny rozdział
OdpowiedzUsuńSzczerze?
UsuńTo czy Stevie zakochał się w Jenny, czy na odwrót, to do końca prawda nie jest. Wcześniej gdzieś tam pisze, że oni przyćpali i myślałam, że to będzie wyglądało jak skutek uboczny po brownstonie, ale ... najwyraźniej jakoś to zjebałam, bo tak nie jasno zostało opisane, kurwa mać. -,-
Nie no nie chodzi o to:d wszystko jest fajnie. Ja źle zrozumiałam widocznie, bo jestem dzisiaj rozkojarzona i to bardzo...więc może się nie skupiłam za bardzo. Wiem, że tam przyćpali :) nie zwracaj na mnie uwagi :P
UsuńPierwsze wrażenie, ze Jenny pierdoli od rzeczy, ale gdy przeczytałam do końca toam wrażenie, ze ona po prostu popada w. coś w rodzaju depresji. Jest załamana, nie wie co ze sobą zrobić, najlepiej to leżałaby calymi dniami w łóżku i gapiła w sufit, co jak ja, gdy mam gorszy dzień. Wtedy tylko ryczeć, albo zastanawiać się po co jest życie, tylko po to, by stwierdzić, że po chuj i nic nie ma sensu.
OdpowiedzUsuńAle jej brakuje takiego ciepła, którego nie dostała w dzieciństwie. Tego poczucia nie da jej Rose, on ma di zaoferwania tylko sex, a ona potrzebuhe czułości, którą może dać jej steven.
Rozdział inny niż wcześniejsze, bardziej uczuciowy, kubę takie smętne, przygnębiające rzeczy, ta wiem, dziwna jestem.
Co jeszcze... zauważyłam, ze sama Jenny jakby dojrzała zmieniła się. Pomiętam ją z pierwszych rozdziałów, gdy była właśnie tą zimną suką i zachowywała sie z wyższością w stosunku do innych. A teraz jest. bardziej miękka, ale to dobrze, kiedyś trzeba.
HA! Po przeczytaniu tego komentarza uświadomiłam sobie, że mam czytelników-psychologów. ^^ Ale to zajebiście, bo dzięki temu uświadamiam sobie czasem rzeczy bardziej oczywiste, na które nie specjalnie zwracałam uwagę, i w ogóle na takie drobniejsze szczegóły, jak na przykład fakt, że Rose ma jej do jako-takiego zaoferowania tylko jedno...
UsuńA tak poza tym, to nie tylko ty masz takie dni, bo ... coś w tym jest, że kiedy już się coś takiego ma, to się dochodzi do wniosków, do których normalnie by się nie doszło, i wcale nie jesteś dziwna, skoro lubisz takie "przygnębiające" rzeczy. NIE JESTEŚ SAAMA! : 3
dziewczyno ile tu jest uczuć! naprawdę piszesz coraz lepiej, wczuwasz się i to jest piekne!
OdpowiedzUsuńKuuuurwaaa *.*
OdpowiedzUsuńTo jest niesamowite. Nie wygląda jak skutek uboczny Brownstone'a, tylko jak jakieś niesamowite uczucia. Czułam, że Steven kocha Jenny, i ja kurwa nic więcej nie napiszę *.*
Może nie wygląda jak skutek uboczny, ale ... chuj! To jest jebany skutek uboczny. ^^
UsuńPrzynajmniej jak na razie, później się wszystko wyjaśni... Przynajmniej mam taką nadzieję. :>
Dziewczyno! Popłakałam się. Ja nie płacze. Ale wiesz jakoś mi nie pasowało tutaj Turn The Page. Nie wiem dlaczego, może dlatego, że Metalliki leciało a nie oryginał jak w linku u Ciebie... Tępa jestem i chuj. Jak Ty zajebiście opisujesz uczucia. Kurwa więcej nic z siebie nie wyduszę...
OdpowiedzUsuńSzczerze?
UsuńJa sama nie wiem czy to tu pasowało, ale chuj, przy tym to pisałam i postanowiłam jebnąć linka, choćby dla ... wiesz, taki lansik, że Segera słucham, haha. :D
Tak wiem, jestem pojebana...!
To Ty chyba nie widziałaś mnie?:D Byś się przestraszyła.
Usuńi u mnie troche nowego ;) http://whole-whotta-love.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńKocham Cię i nienawidzę jednocześnie. Kocham, bo czytając Twoje opowiadanie, w końcu wena do mnie wróciła, bo zgubiła się na dluuuugi czas. A nienawidzę, bo chciałam dzisiaj nadrobić blogi i dupa z tego, bo będę pisać. Dobra, jednak kocham. Od kilku dni czułam się tragicznie, a teraz nareszcie czuję się dobrze jak na mnie.:) Ej, ja wiem, że oni się nacpali, ale serio fajnie by było, gdyby jednak byli razem. Taka piękna jest ta wizja... Awww... No nie wiem, co więcej napisać. Chociaż nie jest to.. Wesołe (?), to w dużym stopniu poprawiło mi humor. I chyba podoba mi się najbardziej że wszystkiego, co wyszło spod Twojej ręki i miałam przyjemność przeczytać.:D Naprawdę zajebiscie, pięknie, bosko, cudnie i wgl... Pozdrawiam..;*
OdpowiedzUsuńAhh, mi się zajebiscie czytało przy Mother Maria Slasha..;)
UsuńPoprawiłam ci humor? I dzięki temu Ci wena wróciła? No kuuurwa, nawet nie wiesz jak ja uwielbiam czytać takie rzeczy, wiesz, taka świadomość, że blog, który prowadzisz, to nie jest tylko jedno wielkie pierdolenie o niczym i jednak coś wnosi ^^
UsuńAż mi się kurwa ciepło na sercu zrobiło, dziękuję. :*
Tak i tak.:D Nie pisałam rozdziału, za to ponownie wzięłam się za książkę. A to do niej wena mi była najbardziej potrzebna.. Bo nie pisałam jej od... 2 miesięcy.? Ale już piszę.:) I nie dziękuj. To ja dziękuję.;*
UsuńNo nie pierdol, świadomość, że to coś wyżej daje komuś wenę jest bezcenna, no! Ale wypracujmy kompromis - obydwie mamy wobec siebie jakiś ... dług wdzięczności, o ile można tak to nazwać. : 3
Usuńto jest dosyć chore. chore... w sensie... ja jestem chora. ej... wiesz, jest sobota, wieczór, nie siedzę na swoim laptopie i źle mi się pisze. -.- w dodatku koleżanka mi się tu drze nad głową, a z drugiej strony napierdala Slayer... wstyd mi, bo ja chyba wcześniej nic u Ciebie nie pisałam... a regularnie czytałam wszystkie rozdziały. brak mi słów na mnie... jeszcze w dodatku jak zobaczyłam swojego bloga w Twoich linkach to o mało się nie popłakałam.
OdpowiedzUsuńczytam ten rozdział już nie wiem który raz. tak się w niego... wczułam... te uczucia itd... Twoje opisy są bardzo dobre, więc bardzo przyjemnie i niestety szybko się czyta...
kurwa, ej nie no... nawet nie wiem co mam napisać. naprawdę, z każdym kolejnym razem jak to czytam to bardziej chce mi się płakać. to też jest dziwne, bo nienawidzę płakać przy rozdziałach innych, a znowu ja lubię doprowadzać moich czytelników do łez... ehh. jestem dziwna, serio.
pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.
Aww, teraz to mi się chce ryczeć.. A może to dlatego, że słucham pierdolonych ballad? A nie ważne, bo chciałam ci odpisać coś w stylu ... wiesz, że dziękuję za komentarz i takie tam, ale głupia ja uznała to za zbyt ... oklepane, wiesz.
UsuńAle chuj, dziękuję. : 3
I nie ma czego być Ci wstyd, ja od ... od wtedy kiedy dodałam Twojego bloga do linków ciągle sobie mówię coś w stylu "PRZECZYTAM, KURWA, DZISIAJ WSZYSTKO NADROBIĘ" a tu dupa i w rezultacie gówno, a nie nadrabiam, ale mam nadzieje, że ten twój komentarz mnie jakoś zmobilizuje i ruszę dupę, by nadrobić ^^
To był chyba najzajebistszy rozdział, jaki napisałaś do tej pory! To jest kurde genialne! Wielki szacun! Jeszcze ta scena na końcu.... i November Rain! :)
OdpowiedzUsuńHej ;]
OdpowiedzUsuńInformacja u mnie. ill-still-be-thinkin-of-you.blogspot.com
Oczywiście przeczytane, tylko nie mam czasu komentować. ;/
OdpowiedzUsuńHeeej <:
zapraszam do mnie, kochana : http://its-so-easy-motherfucker.blogspot.com/ ♥
za wszystko dziękuuję ^^
p.s jak będzie czas, nadrobię w czytaniu... ;/
Zajebisty rozdział. To opowiadanie jest zdecydowanie moim ulubionym i nie wiem, czy inne polubię bardziej (chyba, że napiszesz kolejne).
OdpowiedzUsuńTalent, wyczucie i wyobraźnia - tych cech Ci nie brak i chwała Ci za to ;)