Dzisiaj zaczynam przygodę z tym opowiadaniem. To nie jest moje pierwsze, jednak pierwsze, które będzie przedstawiało "historię" Guns N' Roses.
Co prawda pozmieniałam parę rzeczy, jak choćby ... że tak powiem "kolejność" dziewczyn Axl'a i w ogóle kolejność większość rzeczy. Z resztą to nie ważne.
W tym, jak nie da się ukryć, chujowym prologu inspirowałam się teledyskiem do November Rain.
A dlaczego jest chujowy? Bo pisałam go ... kilka tygodni i jak się okazuje to nic nie dało... Ale cóż - takie życie.
Mam już napisany rozdział pierwszy, który jest o niebo lepszy od tego szajsu, który może, a może nie zaraz przeczytacie. ( będę się cieszyła gdy znajdzie się taki życzliwy ;-* )
Więc omijając moje dalsze pierdolenie o niczym zapraszam Was na prolog ... który mam nadzieje da się czytać. : )
~*~
Los Angeles, 1987
N
|
ie mogę w to uwierzyć – powiedział rozpromieniony.
- Ale w co? – zapytała.
- Jesteśmy małżeństwem – na jego słowa
uśmiechnęli się oboje – i będziemy przez następne lata, kochanie.
Zapadła cisza, gdy z pod kościoła ruszyło białe
kabrio, w którym oboje siedzieli, a za nimi samochody gości weselnych, których
swoją drogą było niemało. Jechali ulicą w kompletnej ciszy przysłuchując się
klaksonom i przebijających się przez nie krzykom. Stojący na chodnikach paparazzi jak nigdy nie
działali mi na nerwy. Stwierdził, że tego dnia nic nie zepsuje mu humoru, gdyż
dzień ten był najważniejszym w jego życiu, ten, na który czekał do zawsze.
Wszyscy byli na miejscu około godziny 18.00 pod
wielkim zabytkowym pałacem.
- Axl, boję się – szepnęła mu na ucho, gdy szli w
stronę wejścia.
- Czego? – zapytał lekko speszony.
- Nie wiem. Mam wrażenie, że coś się dzisiaj
stanie…
- Steff, kotku, wszystko będzie dobrze – objął ją
ramieniem próbując uspokoić. – To nasz dzień i nic go nie zepsuje, jasne?
- Mam taką nadzieję. – szepnęła.
Axl tego nie usłyszał, więc może to i lepiej,
pomyślała.
Zanim się spostrzegła minęli bramy pałacu, a ich
oczom ukazał się wielki stół. Był już zastawiony i gotowy, by usiedli przy nim
wszyscy tam obecni.
Młoda para podeszła do tortu krojąc pierwszy
kawałek, po czym nakarmili siebie nawzajem. Axl otworzył szampana i zaczął
nalewać gościom, siebie i Stephanie zostawiając na koniec. W ciszy, stojąc
przytuleni do siebie słuchali Slash’a, który nieudolnie klejąc zdania próbował
wydukać jakiś toast.
- No więc – zaczął niepewnie – żeby temu pojebowi i
jego żonce … było dobrze na nowej drodze życia – zaśmiał się. – No i wiadomo,
że szczęścia, powodzenia i takie tam – ponownie przerwał i poprawiając nerwowo
swój cylinder podniósł kieliszek z szampanem zakończył swoją przemowę mówiąc: -
Zdrowie.
Wszyscy goście powtarzając gest Slash’a upili łyk i
porozsiadali się przy stole. Przemowa wyżej wspomnianego najwyraźniej coś dała,
gdyż Stephanie zaczęła się śmiać, a raczej chichotać, czym przykuła uwagę
swojego męża. Spojrzał na nią i kręcąc nieznacznie głową delikatnie się
uśmiechnął. Jakby chciał ukryć radość z poprawy humoru ukochanej.
- Co cię bawi? – zapytał tłumiąc śmiech.
- Slash – stwierdziła już nie tłumiąc śmiechu, i
próbując go naśladować dodała: - „…żeby temu pojebowi i jego żonce było dobrze
na nowej drodze życia”.
- No racja – zaśmiał się. – Rozjebał mnie tym.
Spojrzeli na siebie, tym razem oboje mieli radość w
oczach, co zapieczętowali długim i namiętnym pocałunkiem, jaki to oboje mieli w
zwyczaju.
- Już ci lepiej? – szepnął Axl odrywając się z
lekką niechęcią od żony.
- Chyba tak – odszepnęła.
Ponownie zaczął ją całować, i gdy po chwili znowu
przerwał, zapytał:
- A teraz lepiej?
- No, jeszcze troszkę…
Uśmiechnął się do słów Stephanie i po raz kolejny
wpił się w jej usta.
Po wszystkim posłał jej pytające spojrzenie, na
które przytaknęła, i w tym samym momencie ktoś włączył muzykę.
- Imprezę, kurwa czas zacząć! – wzrok wszystkich
skupił się na Duff’ie, który stojąc przy głośnikach pociągnął większy łyk
Daniels’a.
Jak powiedział McKagan tak się stało – ludzie
zerwali się z wcześniej zajętych przez siebie miejsc, i idąc na „parkiet”
zaczęli tańczyć z przypadkowymi partnerami do rytmów piosenek Def Leppard.
~*~
Czas płynął stosunkowo szybko, a przyjemna
atmosfera rosła wraz z miarą wypitego alkoholu, co swoją drogą po woli dawało
się we znaki wszystkim obecnym na weselu. Axl tego dnia nie pił dużo – jak
nigdy. Siedział na swoim miejscu wpatrując się w tańczonych gości. Jego wzrok
mógł wydawać się pusty, jednak taki nie był. Był skupiony, pogrążony w
obserwacji, co wydawało mu się wręcz fascynujące. Być może nieświadomie zaczął
się bawić swoimi sygnetami, co dla innych wydawało się zabawne, gdyż miał
poważną minę. Sięgnął po kieliszek z szampanem i upijając mały łyk wrócił do
wspomnień, gdy poznał … swoją żonę. Nie da się ukryć, że te dwa słowa
wywoływały u niego pozytywne emocje. Moja żona, pomyślał i upił kolejny łyk.
Wróciły wspomnienia – wrócił myślami do dnia, w
którym się poznali. Pomyślał o tamtym wieczorze, który wraz z zespołem spędzał
w jakimś barze. Wspominał moment, gdy wysoka, szczupła brunetka z czerwoną
szminką na ustach przysiadła się do nich. Rozmawiali, śmiali się. Z początku
nic nadzwyczajnego, tak myślał przez pierwsze parę dni, gdy zaczęli
„przypadkiem” znajdywać się w tych samych miejscach, w tych samych spelunach.
Potem był czas, gdy zaczęli poznawać się bliżej. Wspominał pierwszy pocałunek,
pierwsza noc spędzona razem, i … tak, już wtedy ją kochał. Podobnie jak ona
jego, a dzisiaj to zapieczętowali biorąc ślub.
Odpalał papierosa myśląc, że mógłby tak wspominać bez
końca.
Nagle spojrzał w niebo – chmury zasłoniły słońce,
przez co zrobiło się ciemniej. Nie przejął się tym, a jedynym do zrobił to
wzruszył ramionami i wziął pierwszego bucha z papierosa, kiedy dosiadł się do
niego Izzy.
- Ty, chyba padać nie będzie… -
podniósł wzrok, a na jego twarzy malowało się zmartwienie.
- Nie pierdol – przerwał mu rudy
– nie może padać, do chuja.
Izzy już się nie odezwał.
Podobnie jak Axl, który skupił się na swoim papierosie.
Wydawało mu się, że znajomy głos
woła jego imię, gdy w chwile później przeszukiwał wzrokiem tłum, szukając tej
osoby. Odszukanie jej nie zajęło mu długo – długie włosy rozwiewał wiatr,
czarna sukienka podkreślała jej idealną figurę, a na czerwonych ustach widniał
uśmiech, który niezwłocznie odwzajemnił. Stephanie zapraszała go do siebie
gestem dłoni.
- Chyba czas odbębnić taniec –
pomyślał, i gasząc papierosa zerwał się z miejsca ruszając w jej stronę.
Szedł przed siebie pewnym
krokiem, i gdy stali naprzeciwko siebie witając się uśmiechem, ktoś włączył
jakąś wolną piosenkę. Stanęli w pozycji odpowiedniej do tańca, pozwalając
porwać się muzyce. Kołysali się w jej rytm nie tracąc wzrokowego kontaktu, gdy
na ich twarzach bez przerwy widniał delikatny uśmiech. Wymówił bezgłośnie „i
love you”, na co ona odpowiedziała mu tym samym. Był skupiony wyłącznie na
niej, na jej oczach, w które patrzył w przerwach między krótkimi pocałunkami.
Ta chwila była za piękna, żeby
trwała długo, gdyż wszystko przewał głośny grzmot, po którym lunął deszcz. Bez
chwili zastanowienia wszyscy zaczęli uciekać. Szukali schronienia przed
deszczem wszędzie, gdzie tylko było to możliwe. Jednak nie Axl. Rozglądał się
dookoła obserwując to wszystko ze złością w oczach, i nie zauważył, kiedy nie
było przy nim Stephenie. Znowu próbował ją odnaleźć, jednak bezskutecznie. Kurwa,
zaklął i zaczął biec. Stanął pod jakimś dachem, co nie miało sensu, gdyż był
już cały przemoknięty. Nie zauważył, jak Steven stanął obok.
- Stary, co ci? – zapytał sam
trzęsąc się z zimna.
- Gdzie ona jest?!
- Kto? – Steven był wyraźnie
zdezorientowany.
- Stephanie, do chuja pana! – z każdym
słowem ton Axl’a był coraz głośniejszy.
- Skąd ja mam to, kurwa
wiedzieć?
- Nie widziałeś jej?
- Coś ty – zaprzeczył niemal od
razu – przez ten pierdolony deszcz sam omal się nie wypierdoliłem na tych
kafelkach…
- Kurwa mać!
Z każdą chwilą negatywne emocje
przepełniały go coraz bardziej. Był wściekły, ale i zmartwiony. Smutny, jak i
poirytowany faktem, że, jak sam to określił „ten jebany deszcz wszystko
spierdolił”. To zdanie huczało mi w głowie, niczym beznadziejna piosenka ze
zdartej płyty. Martwiły go też słowa Stevena, bo … mogło się coś stać. Tylko
pytanie – co mogło się takiego stać?
Myśląc o tym wszystkim wpatrywał
się w krople deszczu niczym zahipnotyzowany. Było mu zimno. W garniturze było
niewygodnie, a biżuteria w nadmiernej ilości zaczęła mu ciążyć. Oparł się o
zimne mury pałacu, gdy dotarło do niego, że wszystko już prawie ustało. Deszcz
ledwo siąpił, a niektórzy goście wyszli z „kryjówek”.
Axl wybiegł spod dachu nie
zwracając na nic uwagi, i krzycząc imię Stephanie rozglądał się tak, jakby od
tego zależało jego życie. Krzyczał coraz głośniej. Biegał po tym miejscu,
niekiedy potykając się o przeróżne rzeczy, a ona nie dawała znaku życia.
- Do kurwy nędzy! – zaklął rozbijając
butelkę po szampanie, która leżała obok niego.
Już prawie płakał, jednak mimo
wszystko powstrzymywał łzy. Usiadł na jakimś krześle i wziął kilka głębokich
wdechów próbując się uspokoić. Nie pomagało.
Gdzieś przez jego myśli
przebijał się głos Duff’a. Zareagował dopiero po jakimś czasie, gdy tamten
powiedział ciszej coś co brzmiało jak „…Stephanie”. Zerwał się z miejsca, i gdy
biegł w stronę, skąd wydobywał się głos blondyna, po drodze usłyszał czyjś płacz.
Czyjś szloch, i minął kilka osób wychodzących stamtąd. Nie docierało do niego
co mogło się stać do momentu aż zobaczył TO wszystko … i ustał bez ruchu, jak
wmurowany próbując zrozumieć to co zobaczył - klęczącego na płytkach Duff’a
przy Stephanie, która leżała w … kałuży krwi. Spojrzał na blondyna pytająco, na
co ten pokręcił głową.
Zakrył usta dłonią.
Czuł, że łzy cisnął mu się do
oczu.
Nie powstrzymywał tego.
Podszedł do niej wolnym krokiem,
opadając na kolana z bezsilności. Dotknął jej dłoni – była zimna. Spojrzał na
jej twarz – miała spokojny wyraz. Wyglądała jakby spała. Problem był taki, że …
już jej nie było. Z tego snu już nigdy się nie obudzi, już nigdy się nie
uśmiechnie, już nigdy …
- Kochanie … - mówił Axl gładząc
jej zimne policzki.
- Stary, to nie … - przerwał mu
Slash kładąc dłoń na jego ramieniu. – Ona nie …
- Stephanie !!! – krzyknął.
Najgłośniej jak potrafił, mimo, że wiedział, że go nie usłyszy. Już nigdy …
Po jego twarzy lały się łzy,
które w końcu zmieszały się z kroplami deszczu. Listopadowego deszczu.
~*~
Brawo dla tego, kto dotrwał do końca. : )
Teraz liczę na was...
Podobało się? Jeśli tak to proszę, poinformujcie o moim blogu innym - znajomym, znajomym znajomych idt.
Dziękuję i do pierwszego rozdziału. ;-*
Piękne, normalnie. Nawet jeśli pisałaś to na siłę, to jest to genialne. Bardzo dojrzałe. Wielce ekscytujące. Aż ciary przechodzą. Nie wiem jakby można to inaczej nazwać. Ale po prostu - IDAELNE
OdpowiedzUsuńNie pierdol, że źle piszesz Skarbie, bo tak nie jest :33 Śliczne streszczenie November Rain <33 I te teksty "Żeby temu pojebowi i jego żonce … było dobrze na nowej drodze życia" . Kocham ja Ciebie <33 I czekam na następnego posta ^^
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa, baardzo mi pomogłaś. Tak cieplutko mi się na serduszku zrobiło... *-* xD
OdpowiedzUsuńCo do opowiadania, to wszystko wyjaśni się w następnych częściach, a trochę ich będzie. O dziwo, mam wenę (jeeeah!xd) więc tworzę nieprzerwanie... :D
Gdyby jeszcze jakieś wątpliwości Cię nękały, pisz. ;>
Aha, z chęcią wpadnę do Ciebie jeszcze, to na górze już mi się podobaa . ^^
Pozdrawiam <3
Przeczytam, gdy tylko znajde czas, tymczasem ladujesz w polecanych ;D
OdpowiedzUsuńJesli chcesz, to zajrzyj do mnie:)
http://welcome-to-the-jungle-motherfucker.blogspot.co.uk/
o matko! ten prolog jest cudowny! bardzo mi się podobało. axl taki dojrzały... a końcówka to.. przyznam. prawie się popłakałam, prawie. lądujesz na 100% w polecanych kochanie <3 pisz dalej, bardzo mi się podobało, kurwa! to jest świetne :*
OdpowiedzUsuńO jeny!
OdpowiedzUsuńDobra, muszę się jakoś ogrnąc i napisać jakiś komentarz..
Powiem ci, że jak przeczytałam tylko ze NR cię zainspirowało, to musiałam już to przeczytac. Przeczytałam i jestem w totalnym szoku! W sensie pozytywnym oczywiscie. Jeny.. i nie wiem, co mam napisać. Nie dość, że tak pieknie opisałas, tak realistycznie.. w sumie prawie wszystko, jak w teledysku, to nawet nie mialam problemu aby sobie to wyobrazic. No i końcówka. Naprawdę, prawie, ze sie poryczałam.. nie, no ja sie poryczałam. Tak pięknie to opisałas..
A tak w ogole, to rozwiązalas zagadkę, dlaczego panna młoda w teledysku zmarła. Ha, bo sie poslizgneła na kawelkach. No przeciez to jest oczywiste. Haha.
No chyba jasne, ze masz mnie informowac o nowych rozdziałach?
A i dzieki, za polecenie mojego bloga :D
No chyba jasne, że cię będę informować. ^^
UsuńA co to tej "zagadki" to muszę ci powiedzieć, że nawet o tym nie myślałam... To cholerstwo tak samo wyszło. ; P
A wiesz, nie raz spotkałam się z spekulacjami, co się stalo z Panna Mloda.. piorun ją strzelił, czy co.. no ale nikt na to nie wpadł, że się poślizgnęła na mokrej posadzce, haha.
UsuńHaha, kurwa, jestem oryginalna ; D
UsuńAle, ale ... piorun ją strzelił?! What the fuck?!
Słyszałam własnie takie opinie, haha.
UsuńPodobało się? Mało powiedziane! Widać, że siedziałaś nad prologiem długo, bo jest bardzo dopracowany :) W pozytywnym znaczeniu tego słowa. Na prawdę pięknie to opisałaś. Spadam czytać pierwszy rozdział bo jestem ciekawa, co się w nim znajduje.
OdpowiedzUsuńNie pisz, że źle bo wyszło pięknie. Cała ta magiczna atmosfera *____* Zajebiste. Duff rozkręcający imprezę. I ogólnie wszystko pięknie opisane, lecę do rozdziału 1 : D
OdpowiedzUsuńNo naprawdę mi się w chuj podoba! Fajna akcja, szybka, łatwo się wczuć. Dla atmosferki miałam włączone "November Rain" i czytało się swietnie ;>
OdpowiedzUsuńPrzemowa Slasha, oj, i Duff mój XD
Nie pierdol, że nie wyszło. Zaraz zabieram się za czytanie reszty, amen :D
Kurczę, coś cudownego... Szkoda, że nie wpadłam na to żeby sobie puścić "Noveber Rain". Ech, trudno. Teraz czas na przeczytanie rozdziałów. Wow... kurwa teraz nie będę się mogła uwolnić od Twojego bloga...
OdpowiedzUsuńTeraz żałuję że nie puściłam sobie 'November Rain' ;__;
OdpowiedzUsuńNo cóż, świetny prolog. :)