Dlaczego? Może po prostu nie przyzwyczaiłam się do większej ilości dialogów, i ... tak - przeszkadza mi to. Ale mniejsza z tym, bo powinnam zrekompensować to rozdziałem, który dodam w środę, więc... :)
+ Najbardziej w klimat wprowadza Shooting Star. Tak mi się przynajmniej zdaje.
Enjoy, fuckers.
~*~
Pięć miesięcy później.
~*~
Schodzę właśnie ze sceny i głowę
mi rozsadzają myśli o tym, jak to jest możliwe, że mam jeszcze władzę w nogach,
bo czuję się jak tykająca bomba z galarety, która ma wypchane kieszenie
LSD. I tu już nawet nie chodzi, że w
każdej chwili mogą mnie ściągnąć za prochy. Nie chodzi o to uczucie zgalaretowania
, ale rzecz w tym, że gdy odstawiam gitarę na miejsce i biorę głęboki oddech na
uspokojenie, rozumiem, że jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak zesrana, a
jednocześnie – i to może się wyda śmieszne – jestem z siebie dumna, że jakoś
przebrnęłam przez te kilka piosenek. Ktoś pewnie zapytałby się co się ze mną
stało, albo czy moja dusza zakradła się w ciało muzyka, czy na odwrót…? Nic bardziej
mylnego, bo w pewnym sensie dałam jednemu z moich marzeń pożyć własnym życiem i
przez kilkanaście minut byłam w centrum uwagi. Przez te kilkanaście minut byłam
gwiazdą rocka, a teraz muszę się napić, więc jak najbardziej i w stu procentach
trzymam się postanowienia o abstynencji i zamawiam przy barze żołądkową z małą
ilością coli do smaku.
Kolejny wdech.
Da się być jednocześnie
zesranym, podekscytowanym i dumnym?
Pierdolony wachlarz emocjonalny.
Wydech.
Pani żołądkowa z colą wydaje się
być taką typową dziewczyną, na którą zawsze trzeba czekać, ale gdy już jakimś
cudem dostała się w moje ręce, to śmiało mogę przyznać, że nie miała długiego
żywota. Ale nie w tym rzecz, bo ludzi, którzy klepią mnie po ramieniu i
odwalają te bezduszne gratulacje za koncert już nie zliczę. To jakby takie
zaprogramowane roboty, by robić innym na złość - zrządzenie losu, że teraz to
wszystko skupiło się na mnie, ale to wszystko nie zmienia faktu, że roboty mają
rację, a jednym z nich jest Gabrielle.
- Joan Jenny Jett – zaczyna zachowywać
się tak, jak powinna się zachowywać moja matka. Tak, mamusia jest ze mnie
dumna.
- Spierdalaj – a ja z kolei
jestem milutka.
- Menago ma dla ciebie mały
prezent – cieszę się, że przynajmniej nie owija w bawełnę.
- Nie mów „menago” – odwracam się
w jej stronę i w tym momencie każda komórka mojego ciała jest Motley Crue, bo
na widok tej koperty moje serce się odpaliło.
- Bo co? – mówi Gabrielle, i
ciągle i do zesrania przedłuża ten moment aż w końcu da mi tą kopertę, a ja
pójdę się nią nacieszyć.
To nie jest sprawiedliwe.
- Bo nawet nie jestem w zespole –
przerwa – to była… Wiesz, przysługa.
- Jasne – sama siada przy barze,
koperta jest na blacie, a gdy kontynuuję, ja biorę się za mordowanie tego
durnego papierka. – A tu masz wynagrodzenie.
Niby nie ma się czym ekscytować,
ale bądź co bądź na to właśnie czekałam, szczególnie, że nie szłam na ugodę z
gościem i nie umawialiśmy się na konkretną kwotę – dlatego właśnie jaram się
jak pochodnia na paradzie równości , gdy kończę liczyć równy tysiąc. Czyli jaki
z tego wniosek? O dziwo bardzo prosty – wachlarz emocjonalny był warty każdego
dolara, czy jakoś tak. Ale czy to teraz ważne…?
- Czujesz to?! – tak, jestem
pochodnią. – Właśnie trzymam swoją wypłatę! Jeden. Pierdolony. Tysiąc!
- Ale jak to przepijesz, to cię
wypierdolę z domu. – akurat te jej słowa do mnie dotarły, bo nie mogę tego
przechlać, tylko muszę zainwestować. Muszę, i chuj.
- Jasne, kochanie – od kiedy ja mam żonę…? – Chcę to wydać
na gitarę.
- No tak, bo stara…
- Umarła. Ze starości… - taką
właśnie przyjęłyśmy wersję. – Nie próbuj mi nic zarzucać.
- Ja tam nic nie mówię – mówi,
czy nie to się teraz nie liczy, bo upiłam się już samą wizją nowej gitary, więc
jak to ja, i nie powinno to nikogo dziwić, że zwijam Gabrielle z baru, żegnam
się z „moim zespołem” i idziemy na poszukiwania zaginionego sklepu z gitarami.
~*~
Lubię taką atmosferę w nocy,
wiecie, niby jest ciemno, nawet chłodno odrobinę, ale wieje ciepły wiatr i
dopełnia do całości pięknego obrazka i wizji mnie przy nowej gitarze. I chociaż
tak naprawdę nie patrzę przed siebie, bo patrzę gdzieś w niebo i ufam tym
gwiazdom – ufam, że zaprowadzą mnie do ziemi obiecanej i czuję, że jesteśmy już
niedaleko. Po prostu to czuję, albo … palce od stóp mi to powiedziały, gdy
prowadziły mnie przez Sunset, prowadziły mnie w alejki za i przed klubami i pozdrawiały
każdą żywą istotę napotkaną na tej drodze do piekła. Na pieprzonej autostradzie
do piekła.
A wiecie co jest najciekawsze? Że jedyne, co
ja dzisiaj brałam, to prysznic – zero prochów – w końcu jestem na przysłowiowym
odtruciu i ograniczam się do jednej dawki heroiny w tygodniu, i to dobrze, nie?
Można to nawet określić jako swego rodzaju samozaparcie, bo wspomnienia po
ostatnim incydencie zniechęciły mnie do romansu z Panem Brownstone’m. To jest
jak najbardziej jasne, a nawet jeśli, to nie mam zamiaru tego tłumaczyć w
momencie, gdy ziemia obiecana przyszła do mnie. Ha, jestem Chuck Norris – nie szukam ziemi obiecanej, to ziemia
obiecana szuka mnie.
Tylko jest małe ale.
- Kurwa mać – słyszę Gabrielle
gdzieś z boku, ale to teraz mało ważne. – Zamknięte.
- Coś ty, nie domyśliłabym się…
- Nie musisz być wredna – mówi. –
To nie moja wina.
- Kurwa, wiem, ale … zamknięte!
- No trudno. Najwyżej się jutro
wpadnie – nienawidzę jej pesymizmu. Albo nie, to nie pesymizm, bo to zwykły
brak zaparcia, jakichś ambicji, czy czegokolwiek. – Chodź, padam na ryj – ni chuja. – Z resztą czego ty
oczekiwałaś? Jest blisko trzeciej w nocy, nigdzie nie dostaniesz gitary o tej
porze. – przerwa. – Kurwa, nigdzie niczego nie dostaniesz.
- Legalnie nie dostanę – suprajs, Jenny ma pomysła.
- Co ty kombinujesz? – wróciła się
i teraz to ona jest zesrana.
- Nie pierdol, daj wsuwkę do
włosów.
I nagle wszystko stało się proste
– Panna Metallica nie protestowała, ja uwinęłam się z zamkiem dosyć szybko i
przyznam się bez bicia, że każdy gitarzysta – równie ten stary ujadacz, jak i
ten dopiero początkujący – dostałby orgazmu na widok tego wszystkiego, w tym
ja, ale tego nie trudno się domyślić, prawda? I pewnie znowu jestem ninją,
chociaż nie wiem po co ja się skradam – w tym miejscu nie ma żywej duszy, a co
z tego idzie, to na chwilę, naprawdę na chwilę wyluzowałam. I mimo, że to nie
jest mój pierwszy raz, że tak się wyrażę, to zupełnie nie wiem co robić, a
mówiąc ściślej – tu jest tyle tych wszystkich gitar, że moje oczy zaczynają
zezować i robią mnie w chuja co chwile zakochując się w innej. Dlatego właśnie
staram się odzyskać utracony zdrowy rozsądek i muszę wybrać coś na co mnie
stać, czyli… Na jakąś podróbkę i wcale nie jest dla mnie nowość, bo mój świętej
pamięci Stratocaster też był podróbką, i to chyba właśnie dlatego wybieram jego
bliźniaczkę, a gdy staram się dopasować całą resztę do kompletu – o ile mogę
tak powiedzieć – odzywa się moja wspólniczka zbrodni. Tak, ona też jej ninją,
ninją-dziewicą.
- Streszczaj się…!
- Już srasz w gacie, co? – no co, taka prawda.
- Nie, ale ile można wybierać
gitarę… – dlatego właśnie jest ninją-dziewicą.
- Nie znasz się – mówię. –
Dlatego cierpliwości, i siedź cicho.
Bez odbioru.
Pomijając wszystko wyżej –
nastąpił powrót wachlarzu emocjonalnego. W tej chwili jestem kompletnie
podekscytowana, kompletnie zesrana i … no właśnie: i co jeszcze? Sama nie wiem,
ale cud w tym, że była galareta orientuje się w tym, co robi, bo właśnie pakuje
całą stertę podrób do reklamówki, którą podprowadziłam zza lady, gitara trafia
do pokrowca, a to wszystko dostaje nóg i wychodzi na zewnątrz, tylko po to, bym
mogła napisać właścicielowi sklepu miły liścik i zostawić kasę za gitarę, czyli
równy tysiąc plus kasa z dilowania.
Ano, właśnie, bo bywam dilerem –
nie jestem, ale bywam.
Ej, ale…
Chwila moment.
Morrisonie, cud się zdarzył.
Dzisiaj ani razu nie padło imię
Wampajera.
Jestem z siebie dumna…!
Chociaż… To w sumie jeden chuj,
bo właśnie o nim wspomniałam. Czyli co…? Wysiłek poszedł się pierdolić?
Najwyraźniej, a widać to, gdy drzwi ledwo uchodzą z życiem, kiedy nimi trzaskam
i na nowo próbuję zamknąć tą wsuwką. To wszystko jest chore, nie? Przez jedną
krótką i pozornie nic nie znaczącą myśl cały udany dzień szlag trafił – i to
właśnie dlatego moje życie jest do dupy, i więcej nie powiem, do widzenia.
Uwielbiam przeskoki w czasie, po prostu uwielbiam I oczywiście Tobie to wyszło znakomicie. Widać, że coś się u Jenny zaczęło zmieniać, na lepsze. Nie ćpa tak dużo i jakąś kasę ma. Jest dobrze. A o Wampajerze wspomniała dopiero pod koniec, czyli jednak wysiłek się opłacił, haha. Szkoda mi tak naprawdę jej, bo chyba nikt na takie kopa w dupę nie zasłużył, czyt. żaden w miarę normalny człowiek. Jednak pod koniec stwierdziła, że jej życie jest do dupy. Haha, moje też, ale nie o tym. Coś się zmieniło w związku z jej życiem, mogłabym nawet powiedzieć, że w pewnym sensie to wyszła na prostą, ale... Brakuje przy boku tylko Wampajera, jednak będę wiernie czekać. I to jest jak dobrze rozumiem rozdział już z drugiej części. Zajebiście, jakoś tak wydaje mi się, że ten rozdział ma w sobie coś innego niż pozostałe. Ah, no nic. Czekam na kolejne...
OdpowiedzUsuńMa coś innego niż pozostałe, a owszem, bo ma jebane dialogi. :))))
UsuńTwój styl pisania jest boski! Chociaż tym razem ciężko mi było się połapać w tych dialogach xD Ale i tak zajebisty rozdział! <3
OdpowiedzUsuńŁączmy się w bólu - mi też ciężko się w tym połapać. *logic*
UsuńYaaa, cokolwiek napiszesz wychodzi fajnie, więc... JEST! Największy problem przeżyłam, kiedy rzez cały rozdział zastanawiałam się nad przeskokiem czasu. Czytanie ze zrozumieniem się kłania, bo początkowo przeczytałam "8 minut później", a to trochę pogląd jednak zmieniło XDD
OdpowiedzUsuńTaka sytuacja, jakbyś się próbowała rozczytać z mojego pisma, serio. Do odczytania potrzeba kilku osób, a i tak gówno z tego wychodzi. A tak w ogóle, to tam napisane jest "Pięć miesięcy później". XD
UsuńA ja się łapię w dialogach. Co z drugiej strony może oznaczać już krytyczny stan popierdolenia psychicznego.
OdpowiedzUsuńNiesamowicie się ucieszyłam jak zobaczyłam to "Joan Jenny Jett". Wielbię ją i jej muzykę. Mimo wszystko nieco tęskno za Wampajerem. A akcja z gitarą - fuckin' genius!
ERIN OBIECAŁA (ŻE KURWA JA), WIĘC ERIN JEST (ŻE KURWA JA ZNÓW) I ERIN KOMENTUJE (ŻE... NO WIESZ)... W ogóle chyba muszę przestać pisać o sobie w trzeciej osobie, bo to mi nie służy..;_; xD
OdpowiedzUsuńYehey, przeskok czasu..;3 No w sumie wszystko spoko, jakoś sobie mniej więcej życie poukładała... Tak, mniej więcej, bo to ważne. Ej, już wiem co zrobię jak będę glodna, a spożywczak będzie zamknięty. Tak, zrobię to co Jenny z gitarą. I na pewno wszyscy będą z tego cholernie zadowoleni... No bo po co czekać aż otworzą sklep? xD
Wykąpałam się w fontannie, tag, musiałam się pochwalić, bo by się nie liczyło..xD A mój ulubiony dostawca pizzy (chyba wiesz o kim mówię... Piszę) wyjechał na urlop na Chorwację i zastępuje go jakiś ulizany blondyn słuchający rapu i noszący spodnie w pół dupy... Where's your God now?
Wracając do rozdziału... Czekam na jakieś pojawienie się Wampajera vel Stradlina. Chyba że masz inne plany..;D Ja mimo wszytko czekam... Bo o nim nie myślała, ale potem o tym pomyślała i wszystko szlag trafił... Tak mam, to straszne..;x
I nie wiem co napisać jeszcze... Kocham Twój orginalny styl. Tak, to na pewno.
Czekam na kolejny i pozdrawiam..;*
~Your Fuckin'/Fucker Erin.
Dosyć spory przeskok w czasie, ale spoko..ogarnęłam :D
OdpowiedzUsuńBardzo lubię Joan Jett, także podobało mi się tutaj to nawiązanie do niej no i Jenn widzę idzie w zaparte i przestała tak nałogowo ćpać parę razy dziennie :D i chwała jej za to.... kasę dostała, to bardzo mądrze postanowiła wydać na gitarę. Skoro sklepy zamknięte, to trzeba sobie radzić :D aż jestem zdziwiona, że mimo wszystko zapłaciła za tą gitarę, a nie po prostu wzięła i wyszła...szacun ;)
Nie ma tak dobrze...o Izzym się nie zapomina, więc przechwaliła dzień trochę za szybko :D taki urok Stradlina ;)