piątek, 14 czerwca 2013

Rozdział 36.

Ten rozdział i o dziwo nie podoba mi się jego odmienność.
Dlaczego? Może po prostu nie przyzwyczaiłam się do większej ilości dialogów, i ... tak - przeszkadza mi to. Ale mniejsza z tym, bo powinnam zrekompensować to rozdziałem, który dodam w środę, więc... :)

+ Najbardziej w klimat wprowadza Shooting Star. Tak mi się przynajmniej zdaje.

Enjoy, fuckers.

~*~

Pięć miesięcy później.

~*~


Schodzę właśnie ze sceny i głowę mi rozsadzają myśli o tym, jak to jest możliwe, że mam jeszcze władzę w nogach, bo czuję się jak tykająca bomba z galarety, która ma wypchane kieszenie LSD.  I tu już nawet nie chodzi, że w każdej chwili mogą mnie ściągnąć za prochy. Nie chodzi o to uczucie zgalaretowania , ale rzecz w tym, że gdy odstawiam gitarę na miejsce i biorę głęboki oddech na uspokojenie, rozumiem, że jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak zesrana, a jednocześnie – i to może się wyda śmieszne – jestem z siebie dumna, że jakoś przebrnęłam przez te kilka piosenek. Ktoś pewnie zapytałby się co się ze mną stało, albo czy moja dusza zakradła się w ciało muzyka, czy na odwrót…? Nic bardziej mylnego, bo w pewnym sensie dałam jednemu z moich marzeń pożyć własnym życiem i przez kilkanaście minut byłam w centrum uwagi. Przez te kilkanaście minut byłam gwiazdą rocka, a teraz muszę się napić, więc jak najbardziej i w stu procentach trzymam się postanowienia o abstynencji i zamawiam przy barze żołądkową z małą ilością coli do smaku.
Kolejny wdech.
Da się być jednocześnie zesranym, podekscytowanym i dumnym?
Pierdolony wachlarz emocjonalny.
Wydech.
Pani żołądkowa z colą wydaje się być taką typową dziewczyną, na którą zawsze trzeba czekać, ale gdy już jakimś cudem dostała się w moje ręce, to śmiało mogę przyznać, że nie miała długiego żywota. Ale nie w tym rzecz, bo ludzi, którzy klepią mnie po ramieniu i odwalają te bezduszne gratulacje za koncert już nie zliczę. To jakby takie zaprogramowane roboty, by robić innym na złość - zrządzenie losu, że teraz to wszystko skupiło się na mnie, ale to wszystko nie zmienia faktu, że roboty mają rację, a jednym z nich jest Gabrielle.
- Joan Jenny Jett – zaczyna zachowywać się tak, jak powinna się zachowywać moja matka. Tak, mamusia jest ze mnie dumna.
- Spierdalaj – a ja z kolei jestem milutka.
- Menago ma dla ciebie mały prezent – cieszę się, że przynajmniej nie owija w bawełnę.
- Nie mów „menago” – odwracam się w jej stronę i w tym momencie każda komórka mojego ciała jest Motley Crue, bo na widok tej koperty moje serce się odpaliło.
- Bo co? – mówi Gabrielle, i ciągle i do zesrania przedłuża ten moment aż w końcu da mi tą kopertę, a ja pójdę się nią nacieszyć.
To nie jest sprawiedliwe.
- Bo nawet nie jestem w zespole – przerwa – to była… Wiesz, przysługa.
- Jasne – sama siada przy barze, koperta jest na blacie, a gdy kontynuuję, ja biorę się za mordowanie tego durnego papierka. – A tu masz wynagrodzenie.
Niby nie ma się czym ekscytować, ale bądź co bądź na to właśnie czekałam, szczególnie, że nie szłam na ugodę z gościem i nie umawialiśmy się na konkretną kwotę – dlatego właśnie jaram się jak pochodnia na paradzie równości , gdy kończę liczyć równy tysiąc. Czyli jaki z tego wniosek? O dziwo bardzo prosty – wachlarz emocjonalny był warty każdego dolara, czy jakoś tak. Ale czy to teraz ważne…?
- Czujesz to?! – tak, jestem pochodnią. – Właśnie trzymam swoją wypłatę! Jeden. Pierdolony. Tysiąc!
- Ale jak to przepijesz, to cię wypierdolę z domu. – akurat te jej słowa do mnie dotarły, bo nie mogę tego przechlać, tylko muszę zainwestować. Muszę, i chuj.
- Jasne, kochanie – od kiedy ja mam żonę…? – Chcę to wydać na gitarę.
- No tak, bo stara…
- Umarła. Ze starości… - taką właśnie przyjęłyśmy wersję. – Nie próbuj mi nic zarzucać.
- Ja tam nic nie mówię – mówi, czy nie to się teraz nie liczy, bo upiłam się już samą wizją nowej gitary, więc jak to ja, i nie powinno to nikogo dziwić, że zwijam Gabrielle z baru, żegnam się z „moim zespołem” i idziemy na poszukiwania zaginionego sklepu z gitarami.

~*~

Lubię taką atmosferę w nocy, wiecie, niby jest ciemno, nawet chłodno odrobinę, ale wieje ciepły wiatr i dopełnia do całości pięknego obrazka i wizji mnie przy nowej gitarze. I chociaż tak naprawdę nie patrzę przed siebie, bo patrzę gdzieś w niebo i ufam tym gwiazdom – ufam, że zaprowadzą mnie do ziemi obiecanej i czuję, że jesteśmy już niedaleko. Po prostu to czuję, albo … palce od stóp mi to powiedziały, gdy prowadziły mnie przez Sunset, prowadziły mnie w alejki za i przed klubami i pozdrawiały każdą żywą istotę napotkaną na tej drodze do piekła. Na pieprzonej autostradzie do piekła.
 A wiecie co jest najciekawsze? Że jedyne, co ja dzisiaj brałam, to prysznic – zero prochów – w końcu jestem na przysłowiowym odtruciu i ograniczam się do jednej dawki heroiny w tygodniu, i to dobrze, nie? Można to nawet określić jako swego rodzaju samozaparcie, bo wspomnienia po ostatnim incydencie zniechęciły mnie do romansu z Panem Brownstone’m. To jest jak najbardziej jasne, a nawet jeśli, to nie mam zamiaru tego tłumaczyć w momencie, gdy ziemia obiecana przyszła do mnie. Ha, jestem Chuck Norris – nie szukam ziemi obiecanej, to ziemia obiecana szuka mnie.
Tylko jest małe ale.
- Kurwa mać – słyszę Gabrielle gdzieś z boku, ale to teraz mało ważne. – Zamknięte.
- Coś ty, nie domyśliłabym się…
- Nie musisz być wredna – mówi. – To nie moja wina.
- Kurwa, wiem, ale … zamknięte!
- No trudno. Najwyżej się jutro wpadnie – nienawidzę jej pesymizmu. Albo nie, to nie pesymizm, bo to zwykły brak zaparcia, jakichś ambicji, czy czegokolwiek. – Chodź, padam na ryj – ni chuja. – Z resztą czego ty oczekiwałaś? Jest blisko trzeciej w nocy, nigdzie nie dostaniesz gitary o tej porze. – przerwa. – Kurwa, nigdzie niczego nie dostaniesz.
- Legalnie nie dostanę – suprajs, Jenny ma pomysła.
- Co ty kombinujesz? – wróciła się i teraz to ona jest zesrana.
- Nie pierdol, daj wsuwkę do włosów.
I nagle wszystko stało się proste – Panna Metallica nie protestowała, ja uwinęłam się z zamkiem dosyć szybko i przyznam się bez bicia, że każdy gitarzysta – równie ten stary ujadacz, jak i ten dopiero początkujący – dostałby orgazmu na widok tego wszystkiego, w tym ja, ale tego nie trudno się domyślić, prawda? I pewnie znowu jestem ninją, chociaż nie wiem po co ja się skradam – w tym miejscu nie ma żywej duszy, a co z tego idzie, to na chwilę, naprawdę na chwilę wyluzowałam. I mimo, że to nie jest mój pierwszy raz, że tak się wyrażę, to zupełnie nie wiem co robić, a mówiąc ściślej – tu jest tyle tych wszystkich gitar, że moje oczy zaczynają zezować i robią mnie w chuja co chwile zakochując się w innej. Dlatego właśnie staram się odzyskać utracony zdrowy rozsądek i muszę wybrać coś na co mnie stać, czyli… Na jakąś podróbkę i wcale nie jest dla mnie nowość, bo mój świętej pamięci Stratocaster też był podróbką, i to chyba właśnie dlatego wybieram jego bliźniaczkę, a gdy staram się dopasować całą resztę do kompletu – o ile mogę tak powiedzieć – odzywa się moja wspólniczka zbrodni. Tak, ona też jej ninją, ninją-dziewicą.
- Streszczaj się…!
- Już srasz w gacie, co? – no co, taka prawda.
- Nie, ale ile można wybierać gitarę… – dlatego właśnie jest ninją-dziewicą.
- Nie znasz się – mówię. – Dlatego cierpliwości, i siedź cicho.
Bez odbioru.
Pomijając wszystko wyżej – nastąpił powrót wachlarzu emocjonalnego. W tej chwili jestem kompletnie podekscytowana, kompletnie zesrana i … no właśnie: i co jeszcze? Sama nie wiem, ale cud w tym, że była galareta orientuje się w tym, co robi, bo właśnie pakuje całą stertę podrób do reklamówki, którą podprowadziłam zza lady, gitara trafia do pokrowca, a to wszystko dostaje nóg i wychodzi na zewnątrz, tylko po to, bym mogła napisać właścicielowi sklepu miły liścik i zostawić kasę za gitarę, czyli równy tysiąc plus kasa z dilowania.
Ano, właśnie, bo bywam dilerem – nie jestem, ale bywam.
Ej, ale…
Chwila moment.
Morrisonie, cud się zdarzył.
Dzisiaj ani razu nie padło imię Wampajera.
Jestem z siebie dumna…!
Chociaż… To w sumie jeden chuj, bo właśnie o nim wspomniałam. Czyli co…? Wysiłek poszedł się pierdolić? Najwyraźniej, a widać to, gdy drzwi ledwo uchodzą z życiem, kiedy nimi trzaskam i na nowo próbuję zamknąć tą wsuwką. To wszystko jest chore, nie? Przez jedną krótką i pozornie nic nie znaczącą myśl cały udany dzień szlag trafił – i to właśnie dlatego moje życie jest do dupy, i więcej nie powiem, do widzenia.

9 komentarzy:

  1. Uwielbiam przeskoki w czasie, po prostu uwielbiam I oczywiście Tobie to wyszło znakomicie. Widać, że coś się u Jenny zaczęło zmieniać, na lepsze. Nie ćpa tak dużo i jakąś kasę ma. Jest dobrze. A o Wampajerze wspomniała dopiero pod koniec, czyli jednak wysiłek się opłacił, haha. Szkoda mi tak naprawdę jej, bo chyba nikt na takie kopa w dupę nie zasłużył, czyt. żaden w miarę normalny człowiek. Jednak pod koniec stwierdziła, że jej życie jest do dupy. Haha, moje też, ale nie o tym. Coś się zmieniło w związku z jej życiem, mogłabym nawet powiedzieć, że w pewnym sensie to wyszła na prostą, ale... Brakuje przy boku tylko Wampajera, jednak będę wiernie czekać. I to jest jak dobrze rozumiem rozdział już z drugiej części. Zajebiście, jakoś tak wydaje mi się, że ten rozdział ma w sobie coś innego niż pozostałe. Ah, no nic. Czekam na kolejne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ma coś innego niż pozostałe, a owszem, bo ma jebane dialogi. :))))

      Usuń
  2. Twój styl pisania jest boski! Chociaż tym razem ciężko mi było się połapać w tych dialogach xD Ale i tak zajebisty rozdział! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łączmy się w bólu - mi też ciężko się w tym połapać. *logic*

      Usuń
  3. Yaaa, cokolwiek napiszesz wychodzi fajnie, więc... JEST! Największy problem przeżyłam, kiedy rzez cały rozdział zastanawiałam się nad przeskokiem czasu. Czytanie ze zrozumieniem się kłania, bo początkowo przeczytałam "8 minut później", a to trochę pogląd jednak zmieniło XDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka sytuacja, jakbyś się próbowała rozczytać z mojego pisma, serio. Do odczytania potrzeba kilku osób, a i tak gówno z tego wychodzi. A tak w ogóle, to tam napisane jest "Pięć miesięcy później". XD

      Usuń
  4. A ja się łapię w dialogach. Co z drugiej strony może oznaczać już krytyczny stan popierdolenia psychicznego.
    Niesamowicie się ucieszyłam jak zobaczyłam to "Joan Jenny Jett". Wielbię ją i jej muzykę. Mimo wszystko nieco tęskno za Wampajerem. A akcja z gitarą - fuckin' genius!

    OdpowiedzUsuń
  5. ERIN OBIECAŁA (ŻE KURWA JA), WIĘC ERIN JEST (ŻE KURWA JA ZNÓW) I ERIN KOMENTUJE (ŻE... NO WIESZ)... W ogóle chyba muszę przestać pisać o sobie w trzeciej osobie, bo to mi nie służy..;_; xD
    Yehey, przeskok czasu..;3 No w sumie wszystko spoko, jakoś sobie mniej więcej życie poukładała... Tak, mniej więcej, bo to ważne. Ej, już wiem co zrobię jak będę glodna, a spożywczak będzie zamknięty. Tak, zrobię to co Jenny z gitarą. I na pewno wszyscy będą z tego cholernie zadowoleni... No bo po co czekać aż otworzą sklep? xD
    Wykąpałam się w fontannie, tag, musiałam się pochwalić, bo by się nie liczyło..xD A mój ulubiony dostawca pizzy (chyba wiesz o kim mówię... Piszę) wyjechał na urlop na Chorwację i zastępuje go jakiś ulizany blondyn słuchający rapu i noszący spodnie w pół dupy... Where's your God now?
    Wracając do rozdziału... Czekam na jakieś pojawienie się Wampajera vel Stradlina. Chyba że masz inne plany..;D Ja mimo wszytko czekam... Bo o nim nie myślała, ale potem o tym pomyślała i wszystko szlag trafił... Tak mam, to straszne..;x
    I nie wiem co napisać jeszcze... Kocham Twój orginalny styl. Tak, to na pewno.
    Czekam na kolejny i pozdrawiam..;*
    ~Your Fuckin'/Fucker Erin.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dosyć spory przeskok w czasie, ale spoko..ogarnęłam :D

    Bardzo lubię Joan Jett, także podobało mi się tutaj to nawiązanie do niej no i Jenn widzę idzie w zaparte i przestała tak nałogowo ćpać parę razy dziennie :D i chwała jej za to.... kasę dostała, to bardzo mądrze postanowiła wydać na gitarę. Skoro sklepy zamknięte, to trzeba sobie radzić :D aż jestem zdziwiona, że mimo wszystko zapłaciła za tą gitarę, a nie po prostu wzięła i wyszła...szacun ;)
    Nie ma tak dobrze...o Izzym się nie zapomina, więc przechwaliła dzień trochę za szybko :D taki urok Stradlina ;)

    OdpowiedzUsuń