piątek, 22 marca 2013

Rozdział 24.

To teraz nareszcie coś innego od naćpanej, czy też nie Jenny biegającej po mieście w "dziwnym" stroju, bądź też jego brakiem, a  mam na myśli ... coś ciekawszego - przynajmniej mam taką nadzieję, ale do rzeczy, bo akcja wraz z każdym kolejnym rozdziałem nabiera sensu(?) i chyba już zbliżam się do ... jakby końca pierwszej części tego opowiadania. Tak, podzieliłam to na części i zapowiada się ich 4/6, sama nie wiem, ale ... kogo to obchodzi?!

+ Może i zabieram się za wybór piosenki od dupy strony, ale pisałam to przy TYM. Wydaje się odpowiednie, nie? Ech, kurwa, whatever.

Enjoy, fuckers.

~*~

Spacer, który właśnie uskuteczniam zdaje się ciągnąć w nieskończoność, szczególnie, że poranne godziny mnie dobijają. Plus jeszcze fakt oczywisty – wyprowadziłam się z domu i nie mam gdzie iść, chociaż … mogłaby, zatrzymać się pod mostem, albo  zacząć żyć życiem podróżnika, wolnego ducha, niczym hipiska wplatająca sobie kwiaty we włosy, mimo, że nawet do nich nie mam teraz dostępu. Moimi jedynymi towarzyszami są bagaże, papierosy i myśli, które najwyraźniej planują zamach na mój mózg – rozsadzają mi czaszkę od myślenia o Panu Skurwielu i o tym, gdzie pójdę, bo przecież nie do nich, prawda? Jednak … a z resztą, nie ważne.
W tej chwili odganiam wszelkie zło i zastanawiam się gdzie poniosły mnie nogi – bo nie jestem przed hellhouse, ani przed jakimś barem, nie jestem w parku, ani na polanie z moich snów – jestem tam gdzie to wszystko się zaczęło, i nie, nie mam na myśli „naszego pierwszego spotkania”. Mam na myśli miejsce, skąd wzięło się moje uzależnienie, i przez co trafiłam do szpitala i tak, właśnie – teraz może i mam za złe Stevenowi, że mnie tu przyprowadził i pokazał zgubne skutki działania heroiny. Ja pierdole, jakie to głębokie… Muszę przestać. Więc zacznę raz jeszcze – jestem w melinie ćpunów, miejscu niekoniecznie planowanego rozdziewiczenia z pewnością nie jednej dziewczyny, czyli miejsce mojego pierwszego brownstone’a. Pamiętacie? Ja o dziwo jak przez mgłę i nawet pamiętam drogę, a idę nią tak wolno, jakbym pilnowała, żeby ziemia się pode mną nie zapadła, niczym cienki lód, czy cokolwiek i próbuję sobie coś przypomnieć z tamtego wieczoru.
I może nawet pamiętam, jak Stevie mówił, że boi się zielonych skurwysynów i jak się do mnie przytulił z tego całego strachu i pamiętam, co wtedy czułam lub też czego nie czułam. A powinnam? Nie mam bladego pojęcia, bo wolałam się skupiać na tym jak nucił jakiś kawałek Motley Crue, którego do tej pory nie mogę rozpoznać. Wiem, na wspomnienia mnie jebło. I gdy to do mnie dociera przyśpieszam kroku, tym razem próbując zatuszować ślady naszych butów, których pewnie ta ziemia i tak już nie pamięta. A jeśli tak, to co by mi teraz powiedziała? Pewnie, że nie mam się nad sobą użalać i żyć dalej, bo przecież to nie jest koniec świata … nie? Ale ja, kurwa, cierpię! I dobija mnie to, że muszę znosić to TYLKO ja, bo cała reszta ma mnie w dupie i właśnie z tą myślą zapragnęłam wrócić do szpitala, chociaż wiem, że tego nie zrobię, bo gdy już tu jestem, odkładam torbę i gitarę i sadzam swoje puszczalskie cztery litery na tym materacu, a mój mózg puszcza mi film z tamtego wieczoru – tym razem całego wieczoru, nawet po odlocie i … zastanawiam się nad sensem tego wszystkiego – to coś więcej niż deja vu.
Wtedy, następnego dnia nie pamiętałam najmniejszego szczegółu, a dzisiaj jestem gotowa streścić nawet to, jak po pierwszej dawce hery Pan Adler się na mnie rzucił i całowaliśmy się do momentu aż nie zapragnęłam więcej, i więcej wzięłam. Kolejna strzykawka przy żyle i widzę w ciemnościach jego oczy, które są tak cholernie zahipnotyzowane tym, czym w tamtej chwili i w następnej wyczyniałam, i gdy wszystko ustało, a brownstone się skończył, Steven przejechał opuszkami palców po moim ramieniu, które już delikatnie krwawiło, spojrzał mi w oczy i mówiąc, że to nic złego, że nic mi nie będzie, znowu się do mnie przyssał, a ja nie protestowałam. Może nawet chciałam zainicjować coś więcej, jednak mi tego odmawiał, twierdząc to takim łagodnym tonem, że
„jeszcze nie teraz”. Nie chciał mnie wykorzystać…? Szczerze nie chcę mi się w to wierzyć, podobnie jak to, że ta chwila „przyjemności” jakkolwiek tego nazwać nie mogę, trwała tak krótko, a ja zaraz po pierwszym papierosie straciłam z języka jego smak. Mówię teraz o Stevenie, nie o fajce. Ale chciałam jeszcze, czego, jak chciał pech, a może nie, nie chciał mi dać – wtedy chciał iść gdzieś, gdzie jak to ujął „będziemy mogli zatopić swoje uczucia”.  To czy go zrozumiałam pozostaje kwestią dyskusji, o ile w ogóle chciałam go zrozumieć, i pewnie wcale nie chciałam. Powtarzam się? Wiem, to miejsce wywołuje u mnie nieznane mi uczucia.
W pewnym momencie, gdy idziemy trzymając się za ręce, a mi się cofa od tych czułości, gdy ktoś tu przypomina sobie jak się mówi.
- Jenny – zaczął – ja cię chyba kocham, wiesz?
Nie brałam tego na poważnie, dalej nie biorę.
- Jesteś dla mnie … wiesz, taką zajebistą kumpelą i tak zajebiście całujesz, że…
Śmiała się moja dusza, nie usta, które właśnie teraz postanowiły mu przerwać tym, czym tak zachwalał, a ten krótki buziak w usta pociągnął za sobą reakcję łańcuchową: buziak – Adlerowy zaciesz – buziak – zaciesz Jenny – … totalny rozpierdol, bo gdy moje serce, pewnie podobnie jak jego, latało po całym ciele nie mogąc znaleźć sobie miejsca z tego podniecenia i naćpanej radochy, że gdy wypadło mi dupą nastała kolejna reakcja łańcuchowa – napad śmiechu. Napad śmiechu? Jezu, co za gówno.
- …że – kontynuował, czego nie koniecznie chciałam – chciałbym to robić w nieskończoność.
- Ale z ciebie tandeciarz, kochanie – mówię, a gdy słyszę jak się śmieje, czym znowu zaraża i mnie chyba zaczynam widzieć sens w tym co powiedział i … może dam mu tą przyjemność?
Nie zastanawiałam się nad tym długo, w końcu to nie była jakaś większa sprawa, prawda? Wolę jednak zastanowić się czemu, do chuja, powiedziałam do niego „kochanie”, bo powiedziałam to pierwszy raz w życiu i teraz czuję się z tym nieswojo, ale wtedy to … cóż, brownstone ma jednak uczucia i przekazuje je mi – wtedy nieznośnej, bezuczuciowej suce, a teraz – tej pokrzywdzonej suce. To pewnie wydaje się wam popierdolone, może nawet tandetne, jak to wyznanie Stevena, ale … mylicie się – to jest o wiele gorsze. Szczególnie biorąc pod uwagę jeden istotny fakt – że w tym filmie znowu się całujemy, jakbyśmy mięli w warach magnesy, ale to nie jest zbyt ważne, bo gdy czochram włosy Stevenowi jeszcze bardziej, chociaż nie wiem, czy to jest jeszcze możliwe … pamiętam pewne uczucie. Dokładnie to, które ostatnimi czasy towarzyszy, albo też towarzyszyło mi przy Izzym – wojna światowa w żołądku, a najciekawsze jest to, że czułam to tylko raz, właśnie wtedy. Teraz jakby woja się przeniosła, może deportowała i uruchomiła się przy kimś innym, ale czy to możliwe? Whatever, szczerze wolałam tamten – naćpany stan rzeczy.
Ale przejdźmy do filmu, w którym te nasze magnesy w ryju złączają się na tak długo, dopóki nie zaczyna mi brakować tchu, a kiedy w końcu to ustaje, chociaż chciałabym co innego, zachowujemy się jak gdyby nigdy nic, jakby te może nawet kilka minut właśnie ktoś usunął z naszego marnego życiorysu i idziemy dalej, a założę się, że nawet Steven nie wiedział dokąd. Niezbyt mi to przeszkadzało do momentu aż jakimś cudem, magicznie ktoś przewinął film i po zapierdalaniu w szybszym tempie, czas zwolnił, gdy znaleźliśmy się na jakiejś podmiejskiej plaży, czy cokolwiek to nie było z zakazem kąpieli, ale pamiętajcie, że żadne z nas nie było w pełni świadome i równie dobrze moglibyśmy zacząć jeść gówno, bo wyglądałoby jak lody czekoladowe, ale nie o tym teraz mowa. Mowa teraz o tym, że Steven coś mówi, a że jestem w swoim świecie i nie rozumiem, więc zaczynam go ignorować i idę w stronę wody. Teraz mam z kolei wrażenie, że coraz szybciej i szybciej, aż czuję, że jakaś siła obca pod nazwą Steven Adler biegnie za mną, łapie mnie w pasie, i gdy przewraca na ciepły piasek, a nasze usta znowu „łączą się w krótkim pocałunku” … kolejna, kurwa, tandeta … i gdy za chwilę odrywa się ode mnie … nasze ciuchy po prostu znikają. Tak, dokładnie – ja walczę z butami, on ze skórą w postaci spodni, a gdy to wszystko już zaśmieca plażę, nawet bielizna, i niczym w scence z durnego romansidła, sekundę później jesteśmy w wodzie, a Steven wygląda jak zmokły pudel.
Chyba na chwilę zaczynam się rozczulać i pewnie zapomniałam o realnym stanie rzeczy, więc kładę się na materacu w melinie, a futerał z gitarą robi za moją poduszkę i przypomina mi się coś jeszcze… Właściwie to dalsza scena, ale…
- Ej, mówiłem ci już coś?
Myślę: whatever, nie w głowie mi teraz kolejne filozofie na temat miłości, ale mimo to kiwam głową na „nie” i pozwalam mu dokończyć, a kiedy … chyba zauważył, że ma „pozwolenie” przykleił się do mnie i nawet w tej zimnej wodzie poczułam ciepło – jakbym leżała na ciepłym dywanie. Rozumiecie?
- Rozumiem dlaczego Rose tak się do ciebie przyczepił – cokolwiek mówił, ja skupiałam bardziej uwagę na „czymś” twardym pomiędzy nami i tym, żeby w tych ciemnościach zauważyć cokolwiek, ale cóż … chyba nie było mi to dane, bo nie przestawał mówić. – Chyba nie muszę tłumaczyć, nie? – przerwa – Bo chyba laska z takim ciałem i … wiesz, ogólnie, że no, jebane marzenie!
- Ty tak się nie podniecaj, bo ci stanie… – zaczęłam – serce.
Kolejny napad śmiechu? Z pewnością, ale nie mój, co nie znaczy, że mi się to nie podoba – to zaraźliwe zjawisko, mimo wszystko i … już sama nie wiem … mam do niego jakąś pierdoloną słabość…
- Za późno… - mówi prawie szeptem, a gdy zaczynam czuć na sobie coś więcej niż tylko ten postawiony maszt, zdaję sobie sprawę co tak naprawdę robię…
Co robię? Wtedy, można by powiedzieć, że w pewnym sensie darzyłam rudzielca uczuciem, i jakiekolwiek ono by nie było, to zawsze się liczy. Tamtego dnia to pewnie, albo raczej na pewno to się dla mnie nie liczyło – był tylko Steven, ja i fakt, że nie możemy się od siebie oderwać, co właśnie teraz powoduje, że zaczynam mieć wyrzuty sumienia. A przez co? Przez wszystko. Teraz przypomina mi się wszystko co kiedyś było dla mnie niczym – jak choćby chwila tańcu w deszczu … i kto był przy mnie? Steven. Kto mnie pocieszał, kiedy byłam bliska załamania? Steven. Dla kogo teraz poświęcam czas? Dla Stevena, i co z tego, że pewnie on w tej chwili nawet nie ma pewności, że żyję, albo nawet, to że pewnie sądzi, że ciągle jestem w szpitalu i pewnie odwiedziłby mnie, ale jeśli nie to … może mam kolejną pierdoloną paranoję? To dla mnie tylko przyjaciel, nie jest nikim więcej, a może i nawet tego żałuję, bo … cóż, nie doceniałam tego i wolałam się skupić na innych otaczających mnie skurwielach i wiem, że teraz przez to cierpię i będę cierpieć, i że sobie z tym nie radzę, podczas, gdy kiedyś powiedziałabym „pierdolić to”, albo „raz się żyje” i poszłabym to tego zajebanego hellhouse, siłą wyciągnęłabym Stevena i … pewnie nawet nie wiedziałabym co powiedzieć, a zwykłe dziękuje nie wystarcza, prawda?
Dobra, inaczej – pff, jebać to.
Jebać to i wszystko inne, bo już mam dosyć streszczania tego bezsensownego filmu, w którym i tak nie działo się nic szczególnego i może błąd, że nie wzięłam tego „kocham cię” na poważnie, ale co mi tam – myślę właśnie mniej-więcej tak, gdy walczę z piersiówką z whisky, która uparcie trzyma się  w kieszeni kurtki, i z fajkami w drugiej, i gdy w końcu udaję mi się zapalić jednego i za jednym pociągnięciem wypić pół zawartości mojego skarbu, czuję, że powinnam coś zrobić.
Chowam resztę mojego jedynego jak na razie alkoholu do torby i chowam ją, jak i gitarę w tej wielkiej dziurze w podłodze i … mam plan. Przykrywam wszystko materacem, że niby schowek i poprawiając włosy i spodnie … idę stąd. Idę stąd, bo od niedawna jakoś nienawidzę mieć na sumieniu nie załatwionych spraw i chociaż jeszcze nie wiem co zrobię, przynajmniej nie mam jakiegoś dokładnie dokładnego wypracowanego planu, to wiem co zrobić powinnam – idę do hellhouse.

~*~

Wiecie? Jest w tym wszystkim jedna, jedyna pozytywna strona, a może nawet dwie – zdążyłam się już lekko wstawić, więc słowa powinny iść gładko, a druga, to fakt, że … sama nie wiem. Może to, że będę mogła spojrzeć Panu Skurwysynowi w twarz i powiedzieć co myślę? Za chuj! Wyjdę na jeszcze większą idiotkę… A może będę mogła powiedzieć Erin, o ile tam będzie, co było między mną a jej „ukochanym”? HA! Zrobiłabym mu wtedy niezły syf…! Już nawet pominę fakt, że na tą myśl morda mi się cieszy i przejdę dalej – mam też szczęście, że jedna melina nie ma daleko do drugiej i nie zmęczyłam się zbytnio, chociaż … szczerze mówiąc jak zakładam jest trochę po ósmej rano, jak nie wcześniej, więc pewnie ich pobudzę… I dobrze tak matkojebcom!
Muszę ochłonąć, bo kiedy serio do mnie dociera, co tak naprawdę odpierdalam, i że idę się zmierzyć w pewnym sensie ze swoimi uczuciami, zaczyna mi się robić słabo, a przed oczami lata mi dziwne … coś, i brzuch zaczyna boleć tak nieludzko, że chcę się położyć na chodnik, zwinąć w kłębek i nie wstawać do końca świata i jeden dzień dłużej. Ale nie mogę tego zrobić, bo wiem, że nie z powodu stresu – mój pojebany organizm domaga się … czego, kurwa?! Narkotyków, tylko nawet ja nie wiem których! Kurwa! I mimo wszystko staram się powtarzać sobie coś w stylu „wytrzymasz, kurwa, wytrzymasz”, i chociaż jest mi nieludzko ciężko, jakoś udaje mi się wejść na schody do Bram Piekieł i Cmentarza Prezerwatyw i … tam zostaję – siadam i zwijam się w kłębek jak mówiłam wcześniej i wręcz się modlę, żeby przestało boleć.
Nie przestaje…
Zaczynam się bać i odliczać minuty na zegarku, którego nie mam i mija chyba cały wiek, aż słyszę cichy szmer drzwi, którego o dziwo nie zagłuszył ten cholerny ból, a gdy to wszystko zamienia się w stukanie obcasów zaczynam się zastanawiać – Erin w obcasach, czy Duff popierdala w kowbojkach…? I pomijając już to wszystko – ten ból, strach, stres i chuj wie co jeszcze, bo gdy w dalszym ciągu trzymam się za brzuch i odwracam się powoli … moje serce na chwile zamarło i jestem martwa. Miło mi. Problem w tym, że Pana Saula-ninję już znam, bo to właśnie on teraz siada obok i przygląda mi się, jakbym miała na czole wypisaną prawdę – jebanym markerem napisane „zakochałam się w Stradlinie”, ale nie mam, więc nie mam się czym martwić, nie?
Nie.
- Kurwa – siada obok mnie i prawdopodobnie zaraz zacznie swoją gadkę z zakończeniem: „a nie mówiłem?”, problem jednak taki, że … nie mówił. – Wyglądasz jakbyś miała umrzeć – uff – co ci?
SKŁAM, SKŁAM, SKŁAM, KURWA!
- Wiesz – zaczęłam i … powiem wprost, bo sram w gacie ze strachu i bólu. – Przechodziłam i – spoko, to jest całkowita prawda – i brzuch zaczął mnie tak napierdalać, że…
Nie wiem jak to chciałam dokończyć, albo jak nie chciałam, ale właśnie teraz – znając moje szczęście i podejście do sprawy – musiało się coś zdarzyć, prawda?
- Jenny!
Erin i wszyscy święci, ja pierdole, kurwa mać…
- Dobrze się czujesz? – mi tu jebie sztucznością, wiecie? Ale nie ważne, bo to jej skwaszenie na mój widok, i fakt, że cały czas siedzę bokiem, a przodem do Saula i … nic, kurwa, cierpię!
- Czuję się jak wyglądam – tak, to prawda, ale … no ale nic, bo w tej chwili zaczynam wstawać i chociaż mam wrażenie, jakby ktoś wbił mi nóż w brzuch i wiercił nim na wszystkie możliwe strony świata, jakoś mi się udaję i mówię dalej: - Z resztą nie ważne, bo … przyszłam do – przerwa. Do kogo ja przyszłam? – Do Stevena. Jest tam gdzieś?
Chyba uznałam to, czyli Stevena za najbezpieczniejszą z opcji, chociaż dużo do wyboru ich nie miałam, ale nie wolałam świecić napisem na czole przy jego … bohaterze, mam rację? Pewnie, że tak, podobnie jak Saul, który zaproponował mi coś na ból i zniknął w „domu” razem z Everly, która z kolei zadeklarowała się, że pójdzie poszukać mojej zguby – mam na myśli Stevena. No ja pierdolę… Mam tego wszystkiego dość. Myślę sobie, bo od kiedy tu przyszłam, czuję jak oblewają mnie zimne poty i mam wrażenie, jakbym miała zaraz zemdleć i … chciałabym, żeby już teraz mój limit pecha na ten dzień się już skończył, ale jak widać nie ma najmniejszego, kurwa, zamiaru, bo zamiast mojej małpki w drzwiach, która miała mi przynieść odwagę i pocieszenie, staje ten, którego wolałabym unikać, ale wiecie co? To się dzieje tylko w mojej głowie – w rzeczywistości dopiero po jakimś czasie wychodzi Steven ze szklanką wody i tabletką w garści, a ja … odstawiam to wszystko gdzieś na bok, zapominam na chwilę o bólu i … chcę się po prostu do niego przytulić, bo łzy jak głupie napływają mi do oczu.
On to robi, jakby czytał mi w myślach, i kiedy zamyka drzwi, by za chwilę przyciągnąć mnie do siebie … po prostu robię to z automatu i ryczę jak głupia niszcząc mu bluzkę, i czuję się z tym głupio, bo tłumaczę wszystko w przerwach histerii i proszę, żeby nikomu nie mówił, bo właśnie na tym mi zależy. Chcę się od tego odciąć, jednak zrzucić z siebie ciężar (IZZY) który właśnie wygląda przez okno i chociaż staram się nie patrzeć, to nie mogę się powstrzymać,  żeby w końcu wydusić z siebie prawdę i mówię Stevenowi…
- N-nienawidzę siebie – a dlaczego? – Bo go k-kurwa tak kocham, tak kurewsko kocham…

13 komentarzy:

  1. Czy mi się wydaje czy smutny ten rozdział? nooo sporo tych przemyśleń nachodziło jej głowę...wspomnienia sielanki ze Stevenem i nie wykorzystanej szansy...
    Wiedziałam, że w końcu pójdzie do HellHouse...Steven jest uroczy i kochany. Od razu wiedział, czego ona potrzebuje i mocno ją przytulił. Wyznała mu całą prawdę i mam nadzieję, że chociaż trochę poczuje się lepiej, a Izzy niech coś zrobi bo to wszystko jego wina. Coraz bardziej podobają mi się rozdziały, ale przepraszam za komentarz bo jestem chora i chyba nie zbyt trzeźwo myślę, dlatego wyszedł taki a nie inny...Wybacz i nie zwracaj na to uwagi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajebisty rozdział... taki melancholijny. Steven - pocieszyciel, przyjaciel i wgl ktoś speszyl. Izzy - nadal chuj. A Jenny??? A Jenny to ściana, a jej mózg, a może i serce to odtwarzacz filmowy, który pokazuje jej wspomnienia... WTF? Co ja piszę??? proszę nie zwracać uwagi na zdanie powyżej. Czekam na następny :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeju, jak ja ją dobrze rozumiem. Nienawidzę siebie za to samo. Biedna Jenny, ile jeszcze ona w tym życiu musi przejść? Przejebane. Rozdział smutny, bardzo smutny. Momentami to chciałam po prostu ją przytulić, bo ma cholernie ciężko. Począwszy na rodzinie, w której nie ma żadnego oparcia. Skończywszy na jej relacjach z chłopakami i chyba już małym problemem z uzależnieniami. Pogubiła się w tym wszystkim i dlatego tak naprawdę, chyba przespała się z tyloma facetami, ćpała za 3 i upijała się do urwanego filmu.
    A Ty moja Droga to mogłabyś mieć czasem jakiś słabszy rozdział, bo popadamw pierdolone kompleksy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam na 10 rozdział "Slash story" http://breath-of-memories.blogspot.com/ ;)

    (W notce nad rozdziałem wyjaśniłam mniej więcej kiedy skomentuje)

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział zajebisty, kurewsko zajebisty. Ale nie mogę go czytać w dzień. Bo... Bo to jest jak myślenie podwójnie. Męczyłam się z tym 2 godziny i dopiero teraz skończyłam.
    No dobra, mimo tego, że to wymęczyłam to i tak cieszę się (ale nie zacieszam), że przeczytałam.
    Czekam na kolejny :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podwójne myślenie? Mogę prosić definicję...?

      Usuń
    2. Jasne, tylko nie wiem czy mi to wyjdzie. Wymyślam nowe terminy xD.
      Hmmm, to takie coś, przynajmniej u mnie, że jak czytam to myślę, ale w końcu mam taki mętlik. Ten tekst czytany przeze mnie łączy się z moimi myślami i powstaje takie coś zwane 'podwójnym myśleniem'. Coś takiego, mniej więcej. Nie potrafię tego tak dokładnie wytłumaczyć...

      Usuń
    3. Czyli po przeczytaniu tego czegoś wyżej masz zapierdol w głowie? HA, brawa dla mnie. ;___;

      Usuń
    4. Można tak powiedzieć, ale to są chyba skutki ćpania kakao w dniu dzisiejszym xD.

      Usuń
  6. a ja wiesz co powiem ?

    Że musiałam trochę poczekać by to ogarnąć, więc długiej rozpiski się nie spodziewaj .
    ale powiem Ci, że ... to było .ZAJEBISTE. rozjebałaś system tym rozdziałem, ten Steven i w ogóle, podwójne uczucia Jenny.. i w ogóle.
    to w końcu Stradlin czy Adler ? bo się zgubiłam szczerze mówiąc, ale mi to pasuje.

    Tak więc generalnie Ci powiem, że ... czekam na rozwój tego wszystkiego, bo zaczyna się robić coraz ciekawiej ; )

    OdpowiedzUsuń
  7. To po pierwsze to kocham te przemyślenia Jenny... czasami się w nich gubie, ale są takie... ponad przeciętne, bo w sumie jedno zdanie jest zaprzeczeniem następnego co na swój sposób jest fajne
    I sprawia, że opowiadanie jest jeszcze oryginalniejsze,​ o ile takie słowo istnieje.
    Często nawet łapie się na tym, że po przeczytaniu twojego rozdziału ten sposób myślenia mi się udziela i moja mama często mię rozumie o czym mówię. XD
    Więc techniczne jest wyjebane w kosmos
    A treść to jeszcze lepsza. Wspomnienia z ćpania że Stevenem wywoływało olbrzymi uśmiech. A steven swoją drogą był uroczy. To jak przyniósł jej tą wodę i leki, bez słowa przytulił i wysłuchał. Piękne. Co do Izziego, to zdenerwował mnie tym w szpitalu, ale chyba żałował potem tych słów, bo w sumie po co wyglądał by przez okno? Chyba, że sam nie jest świadom tego, że coś go do Jenny ciągnie, bo w sumie są oni bardzo do siebie podobni.
    Muszę przyznać, że oprócz rozdziału z tańcem w deszczu, który jest moim ulubionym, to na drugim miejscu najlepszy twój rozdział.
    W zajebistym sensie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zaczynam mówiąc, że nie mam satysfakcji z tego jakie piszę komentarze. Chyba mało z nich wynika. Ale je piszę, bo jako autorka wiem, że inni też lubią je dostawać. A ja w sumie lubię je pisać, mimo wszystko, więc...więc piszę.
    To jest jedyne chyba opowiadanie, które czytam mimo tego, że praktycznie całość to myśli, dialogów jest niewiele. Widziałam, czytywałam kilka blogów gdzie było najwięcej przemyśleń, ale one mnie najzwyczajniej nudziły. A tu jest inaczej. Te przemyślenia Jenny to jest największy atut i jakieś 80% opowiadania. Przemyślenia są...te przemyślenia są takie jakie lubię - nie szablonowe. Zdecydowanie. Nienawidzę szablonowych rzeczy. Nigdy nie używam szablonów. Chyba, że mi nie zależy. Ale wracając do rozdziału.
    ,,(...)schody do Bram Piekieł i Cmentarza Prezerwatyw i … tam zostaję – siadam i zwijam się w kłębek jak mówiłam wcześniej i wręcz się modlę, żeby przestało boleć.
    Nie przestaje…''
    Takie zdania jak to sprawiają, że bardzo, strasznie, cholernie lubię to opowiadanie. Tajemniczość i te porównania, zwłaszcza porównania. Boże, jak ja kocham porównania...
    Nic, generalnie to chyba tyle. Kocham twój styl pisania i jak zawsze czekam na kolejne rozdziały. Oby wena wróciła!
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej, zapraszam do mnie na nowy, ill-still-be-thinkin-of-you.blogspot.com ;]

    OdpowiedzUsuń