niedziela, 26 maja 2013

Rozdział 31.

Znowu prawie miesiąc, co?
Muszę się przyznać, że miałam spore wątpliwości, co do tego opowiadania... W sensie miałam taki moment, że chciałam skończyć pisać, sama nie wiem dlaczego...? Może tu chodziło o to, że opowiadaniami o Gunsach jest internet wręcz obsrany, że tak powiem, i ... jest sens powielać to wszystko po raz chuj wie który? Może jest, może go nie ma, ale jak widać nie tylko ja mam z tym problem. I może tu nie chodzi o to, bo nie mam nic do autorek takich właśnie opowiadań, ale ... no nie oszukujmy się - oryginalne treści można policzyć na palcach jednej ręki, więc ... cóż, to mówi samo za siebie, a ja dalej mam wątpliwości do swojej "twórczości".
Ale co mi tam, whatever, a wszystkie pytania co do mojej - jakby nie było - pojebanej filozofii: ask.

Enjoy, fuckers.

~*~

Chciałabym powiedzieć, że tym razem będę inaczej i nie zacznę od durnych rozmyślań nad sensem życia, albo jego brakiem, albo też nie będę się zastanawiać nad tym co odwaliłam … jakiś czas temu, ale nic na o nie poradzę, i muszę zacząć tak a nie inaczej.
Także więc: tak - mam deja vu, bo takie sytuacje zdarzały się już nie raz, i tak – żałuję, chociaż to i też do końca prawdą nie jest, a dlaczego? Bo w pewnym sensie i się cieszę, choćby dlatego, że … no, przynajmniej miałam coś do roboty. Tak, jestem debilem. Ale przejdźmy do rzeczy, bo od rana dzieją się rzeczy takie, których co najmniej bym się nie spodziewała, a zaczynając od pobytu w pierdlu, później cudownej i legalnej ucieczce z tamtego miejsca aż do całego dosłownie popołudnia – aż do teraz – w łóżku. I o dziwo nie sama w tym łóżku jestem, bo obok mnie leży ktoś. Ktoś, kogo tożsamości oczywiście domyślacie się doskonale, ale to nie zmienia faktu, że wolę sobie poudawać – Pan Gościu śpi w najlepsze, a ja zastanawiam się, czy wyskoczyć oknem, czy nie przygnieść się lodówką. I chociaż mam w głowie jeszcze kilka, jak nie kilkanaście scenariuszy, ale nie mam zamiaru wymieniać. Teraz pytanie: dlaczego chcę zginąć bolesną śmiercią? Bo wyrzuty sumienia wypruwają mi żywcem flaki i przerabiają je na cienkie jak włos struny do gitary – tak, dokładnie i to niedorzeczne, bo z jakiej racji mam mieć wyrzuty sumienia? A właśnie, wiem, bo mój mózg zaczyna mi wmawiać, że w jakiś tam nie mający sensu sposób „zdradziłam” tą biedną wampajerowatą sierotę. Wiecie o kogo chodzi, nie? Już nawet ja powątpiewam gdzie tu logika, i nagle nachodzi mnie taka myśl, że przecież Axl – nazwany wyżej „Panem Gościem” – nie pozwoli sobie na niewykorzystanie takiej okazji, takiej, żeby się pochwalić tym tam wszystkim, że znowu mnie zaliczył i ZNOWU zrobił ze mnie idiotkę, ale nie w tym rzecz, bo Izzy dowiedział się tego prędzej, czy później i jak nie od tego rudawego skurwiela, to po pijaku – ode mnie. A najciekawsze jest to, że czuję się winna, chociaż wcale nie jesteśmy nawet parą, i jak znam życie, to nigdy nią nie będziemy.
Ale dobra, obiecałam nie pierdolić od rzeczy, więc przejdę do konkretów, bo zaświeciła mi się nad głową kolejna żarówka. Taka, która zazwyczaj sugeruje genialny pomysł, a czy tym razem tak będzie to nie wiem, bo … chcę trzymać się tradycji i ulotnić się stąd najciszej jak tylko potrafię – tak więc robię. Zwlekam dupę z wyra i szukam swoich ciuchów, jednocześnie potykając się o „dodatki” Rose’a, których jak widać nosi ich więcej niż choinka na Boże Narodzenie. No i bądźmy szczerzy, bo niektórych już nigdy nie odzyska – jak choćby tego pierścionka, czy tam sygnetu, który teraz moją dłoń ozdabia. Nie, nie zauważy, spokojnie. Jak na razie więcej nie biorę, bo wolę nie przedłużać tej chwili – i tak już jest jak czekanie na egzekucję, więc gdy mam już wszystko, co moje i trochę tego, co nie moje, idę gdzieś pod drzwi do pokoju i zaczynam się ubierać. Czy jestem kleptomanką? Nie, skąd, ale przyznam się bez bicia, że to nie jest mój „pierwszy raz”, no i wzięłam tylko to, co ładne. Ha, kogo ja próbuję oszukać…
Z tą chwilą, podobnie jak z kolejnym akapitem pojawia się nad moją czupryną kolejna żarówka: a może by tak się ujarać? A może by tak skombinować na to kasę? Wyzwanie zaakceptowane. Tak więc już ubrana i z butami w ręku staram się skradać do miejsca, gdzie leżą spodnie tej śpiącej królewny i moje poszukiwania nie trwają długo, bo natrafiam na kasę prawie od razu. Co prawda nie jest jej dużo, ale zawsze coś, nie? No bo czego ja mogę się spodziewać po zaćpanym rockmanie … ale nie ważne, bo na kilka skrętów starczy, to najważniejsze, więc biorę mój skarb i dupę w troki, i gdy mam już wychodzić – nawet naciskam już klamkę ręką – odwracam się jeszcze na chwilę, jakby te jego włosy, tatuaże i nieporadnie narzucona kołdra miały w sobie jakiś magnes, który karze mi się przyglądać. I co widzę? Może do zabrzmi tandetnie, ale … zaczynam wyobrażać sobie, jak z nóg wyrastają mi korzenie, które ze wszystkich sił próbują mnie powstrzymać, by nie polecieć z powrotem „w jego ramiona”. Czy więc powstrzymałam tą pokusę? Jak najbardziej, bo już po chwili wręcz frunę po tych schodach i znowu działa moja wyobraźnia – mam tam pistolet i strzelam na oślep, bo chcę odreagować tą tłumioną jebaną frustrację spowodowaną tym, że znowu mu uciekłam … w dodatku w taki sposób, więc wolę sobie tłumaczyć, że zrobiłam to dla Erin. Dlaczego tak? No kurwa, ludzie, przecież on i tak traktuje ją jak gówno … w pewnym sensie… Wiecie co mam na myśli.
Tak czy inaczej wiążę trampki przed motelem, później kupuję fajki w kiosku obok i tak uważnie, że aż wcale zastanawiam się kto tym razem będzie miał ten zaszczyt obdarowania mnie maryśką, a tym razem będzie to jeszcze bardziej nielegalne niż normalnie, bo … cóż, kasa jest z „przemytu”, i chociaż przyznaję – teraz nakręcam akcję i przewijam ją sporo do przodu, bo już mam dosyć pierdolenia od rzeczy…
Także przenieśmy się do momentu, gdy jakiś Pan Gościu – Diler sprzedał mi parę skrętów, a ja siedzę na totalnym zadupiu, co nazwać też mogę nie inaczej, jak schodki do tylnego wyjścia do jakiegoś klubu, chociaż mogłabym się założyć, że siedzę za Troubadour, ale nie w tym rzecz, bo zanim skończę drugą porcję czegoś i wejdę do baru, to chcę wam tylko powiedzieć, że towar jest kompletnie do dupy.

~*~

Z całego już prawie godzinnego pobytu tutaj zdążyłam się zorientować, że jakaś nowa kapela gra koncert, a po niej wchodzi ktoś inny i nie oszukujmy się, bo ci, co teraz robią z siebie idiotów licząc góry złota i całe góry propozycji podpisania kontraktu są kompletnie do dupy – tak, podobnie jak do dupy było zioło. Kogo ja oszukuję, w dzisiejszy dzień wszystko jest do dupy – od rana do teraz, a dochodzi już prawie godzina dziesiąta pod wieczór, a ja sama nie mam pojęcia jak ten czas może tak szybko lecieć. Może to i lepiej? Wszystko szybciej przeminie i MOŻE się ułoży. MOŻE, ale znając moje szczęście, to znowu wyląduję w swoim własnym zakładzie psychiatrycznym, wytrzeźwiałce, albo najnormalniej w świecie zamknął mnie w pierdlu. Powiedziałabym, że to jest wręcz nieuniknione, może nawet w dużym stopniu pewne, ale co mi tam – jak na razie tragedii nie ma, a oglądając Axlowaty pierścionek na swoim palcu wręcz modlę się nad tym piwem. Piwem? Tak, chleję już któreś z kolei, ale z każdym kolejnym nie czuję żadnej różnicy i mentalnie w stu procentach jestem trzeźwa. Czy to ma jakikolwiek sens? Równie dobrze mogłabym się podłączyć pod beczkę w czymś mocniejszym – jak choćby whisky – opróżnić całą zawartość i dalej twierdzić, że myślę całkowicie trzeźwo. Nie wiem, może mój organizm już tyle w swoim życiu przepił, że obraził się na procenty i już nie jest w stanie się najebać? Tak więc zostają mi narkotyki, których w tej chwili brać, że tak powiem, nie muszę, więc … no, nic tylko się cieszyć. A może brak możliwości zrobienia się w trupa zrekompensowali mi uwolnieniem się od nałogu? A może mnie pojebało? Tak, pojebało mnie, bo mam ochotę tańczyć i nie mam oporów, by się przed tym powstrzymywać, więc odstawiam piwo, idę pod scenę, próbuję się wmieszać w tłum i tańczyć do tego ścierwa. To nawet nie jest rock, litości…
Ale dobrze mi się tańczy, nie powiem, choćby dlatego, że w głowie leci mi zupełnie co innego i zajebiście się z tego powodu cieszę, a co! A najlepsze w tym wszystkim jest to, że mimo mojej chęci bycia samej, to w tym całym tłumie jest nawet przyjemnie – dotyka mnie tylu ludzi, że nie zliczę i wcale mi to nie przeszkadza. Może dlatego, że moja wyobraźnia tworzy nie tylko inny koncert, ale i zamienia tych przypadkowych ludzi na zupełnie INNYCH ludzi… Rozumiecie sens słowa „innych”? Bo ja rozumiem to w ten sposób, że (tu się powtórzę) zdrowo mnie pojebało, chociaż to pewnie mało powiedziane, ale … tańczę dalej – mam zamknięte oczy i wrażenie, jakby moje ciało rozpadło się na kawałki i każdy z nich poszedł w inne odosobnione miejsce, i to jest niesamowite uczucie, aż nagle … nagle czuję czyjąś dłoń na ramieniu, która wyciąga mnie z „towarzystwa” i znowu dupa – wracam do rzeczywistości.
- Co do kurwy?! – to, że się wkurzyłam, to mało powiedziane, szczególnie, gdy na powrót mam zdolność do patrzenia i … widzę … widzę dziewczynę, a mówiąc jaśniej widzę moje lustro.
- No co… - świętoszka, kurwa, nagle niewinna panna w ciemnych, długich włosach, podartych dżinsach i bluzce z logiem Twisted Sister udaje, jakby porywanie ludzi było najnormalniejszą rzeczą w świecie. – Po prostu podobał mi się twój taniec.
- I to dlatego mi go przerwałaś…?
- Przepraszam – mówi, a ja się zaczynam zastanawiać, jak zwykłe „przepraszam” potrafi czasem mnie zagiąć, nawet może zbić z tropu, ale … dobra, wybaczę jej.
- No spoko, nie zabiję cię za to – mówię, ale … no właśnie, zawsze jest to „ale”. – A tak w ogóle, to kim ty kurwa jesteś?
- Roxanne.
- Jak ta piosenka The Police?
- Co? – błyskotliwa dziewczyna, nie ma co.
- Nie ważne – mówię i tym razem przyszła moja kolej, by porywać ludzi.
Tym razem miejsce porwania skupia się na barze, a cała moja złość na nią zostaje zatopiona jest w kolejnym piwie. Zastanawia mnie tylko kilka drobiazgów, chociaż są nimi tylko z pozoru: po pierwsze kupiłam jej piwo, a po drugie, Pani Roxanne zamiast je kulturalnie żłopać woli się mi przyglądać i nie powiem – równie nieswojo czułam się za każdym razem, gdy wzrokiem mierzył mnie nie kto inny, jak Izzy. Ale wolę myśleć, że mam paranoję i nie zwracać na to uwagi, a przede wszystkim się nie odzywać, i czekać, aż ona odzyska władzę w ryju i się odezwie. Ha, ja to jestem miła! Tak czy inaczej nie czekałam długo, i dobrze, bo kto wie, czy gdyby potrwałoby to dłużej … mogłabym zrobić coś, czego później mogłabym żałować.
- Podobał ci się koncert? – to takie banalne…
- Nie. – no co? Nie mam zamiaru mydlić nikomu oczu, albo tym bardziej nie chcę nikogo okłamywać.
- Mi też nie – zaczyna – wiesz, nie lubię takich ckliwych pioseneczek.
- Tak? To po co tu przyszłaś?
Nie odpowiedziała, jak widać wolała wlać w siebie cały kufel piwa niż przyznać, że jednak jej się podobało. A tak przy okazji, to oświeci mnie ktoś, czemu ona robi mnie w chuja w tak błahej sprawie? Przecież to nic wielkiego… A nawet jeśli, to właśnie z tą myślą zaczynam mieć kolejny nawrót paranoi, a tym razem jest jeszcze większy niż się tego spodziewałam. W sensie …  czy to normalne, że rozumiem zachowanie dziewczyny nieco dwuznacznie…? To zaczyna mnie przerażać, na Boga, a co za tym idzie, to wszystko wskazuje na to, że nie dość, że jestem nieźle wyczulona w tym temacie, to jeszcze … cóż, kto to wie, co siedzi w jej głowie.
Ja jednak wiem, co siedzi w mojej, a mianowicie rozsadza mi czachę coś w stylu pragnienia wyjścia stąd. Z drugiej jednak strony coś karze mi zostać, sama nie wiem dlaczego, i czuję sie jakbym miała ostre rozdwojenie jaźni, czy inne kurestwo, a to, co zaraz powie moje lustro pokazuje, że cierpi ona na podobną przypadłość…
- Masz może chłopaka…? – bez bicia przyznaję się, że serce podskoczyło mi do gardła i bynajmniej nie jest to pozytywne uczucie.
- Nie – przerwa – i wolę o tym nie rozmawiać, wiesz?
- Dlaczego?
Dobra, moje lustro jest jednocześnie moim przeciwieństwem. Logika, co? Niby wygląda, ale się nie zachowuje – jest nieśmiała, skryta i … tępa. Tak, jest kompletnie tępa.
- Ja pierdole – wiem, wiem, bo walczę ze sobą, żeby jej nie zmieszać z błotem. – To długa historia, wiesz, za mało wódki, za mało czasu.
- Rozumiem, ale mam czas, możesz mi powiedzieć…
- Jaka ty jesteś uparta, no, do kurwy nędzy – tak, powiedziałam to na głos i właśnie w tym momencie powinnam podkreślić fakt, że „jest za mało wódki”, bo na trzeźwo tego nie zniosę, więc proszę barmana o kolejne piwo i … cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak po tej krótkiej chwili milczenia zmienić temat. – Wiesz może jaki zespół ma tu zaraz zagrać? W sensie … kto wchodzi po tym gównie?
- Tak, coś obiło mi się o uszy – no proszę, moje lustro na coś się przydało. – Chociaż wiesz, nie mogę uwierzyć, że w końcu zobaczę ich na żywo…!
- Hm?
- No! Przecież całe Sunset o nich gada, nie słyszałaś? Jak mogłaś nie słyszeć o Guns N’ Roses?
- Guns N’ Roses…?
Ja pierdolę…

6 komentarzy:

  1. Łoho, no to Jenny ma przesrane XD
    Jak zawsze zajebiście, ale ja tak tylko jedno powiem. NIE KOŃCZ TEGO KURNA PISAĆ. Temat może oklepany, ale tobie to tak zajebiście wychodzi, że... No wychodzi zajebiście. A twoje opowiadanie i tak jest jednym z bardziej oryginalnych, bo mamy rozdział 31, a Jenny jeszcze nie założyła szczęśliwej rodziny, co na tym etapie baaaaaardzo częste.
    Więc pisz dalej, niech wena będzie z tobą- po prostu trzymaj się :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No dokładnie... Ja pierdole..

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowy26 maja, 2013

    o japierdole ...
    chcę ci tylko powiedzieć że KOCHAM TWOJEGO BLOGA i masz pisać więcej ! :D
    Rose5m

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ładnie tak uciekać Axlowi bez uprzedzenia :D Ale wizę, że targają nią emocje i wyrzuty sumienia...czyli ma jeszcze w sobie jakieś uczucia :P I to co czuje do Izzyego musi być naprawdę silne... No to trochę się wkopała z tymi Gunsami :D jestem ciekawa czy ucieknie czy jej się nie uda i ją zauważą...
    Było parę błędów, ale nie jakieś rażące...każdemu się zdarzają ;)
    No to spinaj się i pisz kolejny a nie narzekasz :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział genialny, genialny i jeszcze raz genialny. Kocham to jak piszesz i błagam dodawaj częściej, bo ja po prostu się nie mogę doczekać. Wszystko jest tak pięknie zaplanowane i przemyślane, że ja cię kobieto podziwiam. Normalnie jestem w szoku, poziom jak zawsze u Ciebie wysoki. Jenny, kochana Jenny, tak jakbym czytała swoje przemyślenia na niektóre tematy, haha. Ale końcówka, piękna. A jej mina pewnie bezcenna.

    OdpowiedzUsuń
  6. Anonimowy29 maja, 2013

    Hahaha niesamowity rozdział! :D

    OdpowiedzUsuń