piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział 38.

Długiej notki nie będzie, to oczywiste, bo nie mam wiele do powiedzenia.
Nagadam się jedynie chwile, i tylko o tym, że ten rozdział dedykuję Clarissie. Dlaczego? Choćby po to, by ją jakoś zmotywować do dalszej pracy na blogu i może coś tam zdziałam, żeby owego bloga nie usuwała.
Tak: jestem czekoladowa, wielka Panna Empatia się znalazła. ;-;

+ Soundtrack.


Enjoy, fuckers.

~*~


W odmiennym stanie świadomości zawsze dość szybkim krokiem szłam do innego świata. Był on lepszy, dużo lepszy. Był piękny i w swoim rodzaju był miejscem idealnym, a przynajmniej ja tak go postrzegałam. Do takich wniosków skłaniały mnie po prostu procenty, albo prochy, czy inne cholerstwo wynalezione przez człowieka. Dlaczego piszę to wszystko? Bo teraz to miejsce wygląda inaczej – jest miejscem, z którego chcę uciekać i nigdy nie wracać. To istny koszmar opierający się na pół żywych, pół martwych powodach, a mam na myśli podłogę wyłożoną skacowanymi ludźmi, powietrze wypełnione stęchlizną oraz mną samą – siedzę w samym środku tego burdelu i przyglądam się sama nie wiem po co. Może zżera mnie satysfakcja, że ja tego wszystkiego nie czuję, bo z biegiem czasu i ilością wypitego szajsu po prostu kaca nie odczuwam, ale teraz nie w tym rzecz. W tym momencie interesują mnie ludzie – lubię na nich patrzeć i wiedząc, że nic mi nie zrobią układać sobie w głowie kim są w swojej marnej egzystencji. Przykładowo: gościu pod ścianą naprzeciwko mnie – ma czarne włosy, niezbyt długie, a szyję zdobi mu rzemyk z zawieszoną na niego pacyfką. Jest prawdopodobnie pozostałością z hipisowskich lat sześćdziesiątych – jest wolnym duchem i mimo wszystko lubi swoje życie, a przynajmniej polubił je od momentu, gdy żegnał się z rodzicami tym biednym środkowym palcem – właśnie wtedy został hipisem. Ciekawe to, nie? Podobnie ciekawi mnie pewna blondynka na kanapie – leży z głową na kolanach jakiegoś kolesia i właśnie dlatego ich historia jest banalnie prosta: ona go kocha, on jej nie. Koniec bajeczki, żegnam.
Z zakończeniem powyższej bajki zaczyna się kolejna, tym razem nowa, świeża i równie bezsensowna:
„Główna bohaterka, która nosi imię Jenny pojęła, że nic nie dzieje się bez przyczyny. W tej chwili stała się nią pozornie nieistotna rzecz – Layla, a konkretnie jej rytm, który ktoś próbował wybijać palcami o podłogę. Wyżej wspomniana Jenny uwielbiała Eric’a Clapton’a, więc wiedziona jego muzyką wstała i wolnym lecz pewnym krokiem ruszyła w stronę jej źródła…”
A kończąc to bezsensowne pierdolenie od rzeczy – po prostu tam poszłam.
Wspominałam już, że ta pozostałość po domu jest nawet spora? Tak, dokładnie, a zauważyłam to, gdy przeszłam po łukiem, który miał robić za wejście do kolejnego pokoju – ten z kolei prowadził do następnego, a w rytm tego wszystkiego moje nogi zaczynały się buntować. Mam na myśli sam fakt, że chyba nie czeka mnie jakaś wielka niespodzianka, i tak, bo mówią mi to palce od stóp, które prowadzą mnie gdzieś w przysłowiowe „nieznane”  i przygotowują na szok w postaci uroczej blondyny porośniętej futrem. Nadąża ktoś? Zaraz was olśnię, bo Steven siedzący na podłodze wolnej od ludzkich i na pół martwych ciał – jak to określiłam wcześniej – siedzi i idzie z każdym kolejnym wybitym rytmem idzie w swój świat, a prowadzi go wyimaginowana perkusja.
Wydaje mi się, że ten człowiek potrafi czasem stworzyć sztukę z niczego, więc mimo, że aż szkoda to niszczyć i sprowadzać go do realnego świata, to mimowolnie słowa same wylewają mi się z ust i muszę dać im upust, bo zaraz pewnie rozsadzą mi szczękę.
- Też lubię jego muzykę – mówię ze szczerą nadzieją, że zrozumie i czekam na reakcję.
- Jenny! – odwraca się, a jego uśmiech w tej chwili dotarł gdzieś w okolice Marsa. – Nie pamiętam, żebyś tu wczoraj była.
- Wiesz – mówię – dziwnym byłoby, gdyby ktokolwiek cokolwiek pamiętał.
- Tak, coś w tym jest – to ciekawe, bo nie przestaje się uśmiechać, ale jednocześnie odsuwa się od niewidzialnej perkusji i robi mi miejsce obok siebie pod ścianą. – Dotrzymasz mi towarzystwa…?
- Czemu nie.
Mówię to, i nagle zaczynam się zastanawiać dlaczego tak się dzieje, bo w jednej chwili jedynym moim pragnieniem jest uciekać, a w następnej zjawia się taki Steven i wszystko nabiera kolorów. Czyli … to jakby … sama nie wiem – to chodzący polepszacz humoru, narkotyk, może nawet jonit z doklejonym zacieszem, i może nawet chciałabym mu to kiedyś przyznać, ale w chwili obecnej nie specjalnie jestem podatna na zwierzenia. Ale oczywiście pecha, to ja mam, więc Steven zaczyna drążyć temat zwierzeń.
- Jak tam życie? – mam wrażenie, że patrzy na mnie jak na najpiękniejszy obrazek na świecie, co jest raczej wątpliwe, dlatego właśnie peszy mnie tym, jak to tylko możliwe.
- Lepiej – mówię, bo naprawdę jest odrobinę lepiej. – Nawet kupiłam sobie nową gitarę.
- A to co ze starą…? – nie mówiłam, że wzięło go na zwierzenia…?
- Się jakby … wiesz, zepsuła – przecież nie powiem mu prawdy, nie?
W każdej rozmowie zapada kiedyś krępująca cisza – nawet jeśli nie wiadomo jakby dobrze ta rozmowa przebiegała i może powiedziałam powyższe trochę bez składu, ale tak naprawdę jest, bo kiedy zaczynam kłamać włącza mi się coś, jakby blokada, wiecie? Coś, co zatrzymuje mi się w gardle i nie chce wypuszczać dalszych kłamstw i właśnie to jest totalnie pojebane. Szczególnie, że zawsze myślałam, że Steven nie należy do osób takich, które wyczuwają bzdury na kilometr, a teraz świta mi w głowie, że się zorientował. Z resztą, to co za różnica? To małe i niewinne kłamstewko, więc nikomu nic się nie dzieje, prawda…?
- Wiesz – mówi nagle, a mi włącza się potrzeba rozmowy. – Ostatnio często się nad tym wszystkim zastanawiam.
- Ale nad czym?
- Zastanawiam się, czy to wszystko  ma sens…
- Gościu – przerwa – przestań z łaski swej tak kręcić i mów wprost, ok.?
- Kiedy to nie takie proste – dopada mnie paranoja. Albo to paranoja Stevena mi się udziela, bo w tym momencie odsunął się ode mnie. Odsunął się i odetchnął głośno, jakbym miała zaraz usłyszeć, że zostało mu dziesięć minut życia.
To, kurwa, przerażające.
To pewnie właśnie dlatego daję mu jakiś czas do namysłu, bo jego problem w tej chwili … nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo jest mi znajoma ta sytuacja, bo równie dobrze mógłby mu ktoś zakleić ten śliczny pyszczek taśmą – byłby taki sam efekt, a dlaczego? Siedzi tak w ciszy już jakiś czas i nie potrzeba tu jakiegoś geniusza, żeby zobaczyć po jego minie te walkę z samym sobą, o ile mogę to tak nazwać, a najciekawsze jest w tym wszystkim to, że i mi się zaczyna udzielać ta waleczność, bo skupiam się jedynie na tym, jak nasze oddechy następują po sobie i robię to tylko po to, by znaleźć sobie zajęcie inne od myślenia. Pewnie właśnie dlatego w tej chwili mój mózg się obraził i sobie poszedł, bo muszę wyglądać jak psychiczna: jakbym spadła z drzewa i straciła dziewictwo tańcząc z murzynami. Rozumie to ktoś? To jedno z tych durnych rasistowskich powiedzonek Gabrielle, a jak widać mieszkanie z nią zamienia mnie w idiotę. I jestem kompletną idiotką, bo pozwalam Stevenowi tak milczeć.
- Steven…? – w końcu musiałam pęknąć. Nie zniosłabym tego po prostu.
- Nie, czekaj…!
I w tej chwili z milczącego smuta zamienił się w panikujący kłębek histerii, bo … cóż, nie da się tego nie zauważyć, gdy w jednej chwili odwraca się w moją stronę, podchodzi nawet niebezpiecznie blisko, klęka, kładzie mi dłonie na kolanach i nawet przez spodnie czuję, że się trzęsą – i to właśnie dlatego jest chodzącą paniką. Może, a może nie wydaje się wam, że ta chwila trwa całą wieczność – najciekawsze jest to, że ten ułamek sekundy na zegarze rozbił się w mojej głowie na milion kolejnych ułamków i trwa całą wieczność i jeden dzień dłużej. Szczególnie, że po wiecznej przerwie Steven kontynuuję:
- Jak ja o tobie tak myślałem, wiesz – mówi i czuję, jak zamieniam się w posąg. – Myślałem przez te jebane kilka miesięcy, jak cię nie widziałem i…
- I co wymyśliłeś, myślicielu…?
- Nie rób jaj, dobra? – zaczynam się go bać, kiedy robi się poważny, a w tej chwili stał się taki z podwójną siłą. – Bo ja … ja wiem, że jesteś samotna.
- Co…?
- Wiem, że potrzebujesz kogoś, kto będzie cię pragnął – i mów to wszystko i przypiera mnie coraz bardziej do tej ściany, a jedyne na co mnie stać, to tylko patrzeć w te jego oczy i szukać sensu w tej, jakby nie było, bolącej prawdzie.
– Ja cię pragnę. – zaraz się poryczę. – Więc bądź silna, Jenny. Bądź silna i też mnie pragnij.
To wszystko uderza we mnie ze zdwojoną siłą: słowa, które nie są niczym innym jak prawdą, która wyciska ze mnie łzy, są jak jakiś pierdolony jad, ale mimo to wszystko nie przestaję patrzeć na Stevena i już nawet jego szkliste oczy, a najgorsze z tego  wszystkiego jest to, że przypomina mi się rozmowa z moją świętej pamięci gitarą i fragment, który mówił, że go wykorzystywałam. Sami przyznajcie, czy to prawda…?
Teraz liczy się jedynie on, bo cała reszta świata się rozmyła i została jedynie po nim wielka plama jebanej nienawiści, jaką go darzyłam, ale w przeciwieństwie do Stevena, bo on mnie kocha.
- Tak, kocham cię – mówi, ale stan rzeczy się nie zmienia. – Kocham jak się uśmiechasz, jak … jak jesteś tak blisko, i kocham…
- Steven…
- Nie – przerywa mi, ale to i tak nie robi różnicy. Przytula mnie do siebie najmocniej jak tylko może i szepcze prosto do ucha: – Pogódź się z tym, Jenny.

10 komentarzy:

  1. No to... ten tego... Ja kurde nawet nie wiem co powiedzieć, no... Pierwsze co to baaardzo Ci dziękuję za tę dedykację do tak pięknego rozdziału, bo był piękny, ba! zaraz przeczytam go jeszcze raz, a co!
    Steven... Steven, Stevenek, Stevenson... Ja wiedziałam, od zawsze wiedziałam, że tam mały, za przeproszeniem, skurwysyn kocha Jenny! Al to chyba wszyscy wiedzieli, albo... No podejrzewali chociaż, nie? I jakieś dziwne wrażenie mam, że właśnie mi się udzielił ten twój zajebisty i jednocześnie chory psychicznie, ale bardziej zajebisty tok myślenia. Co jeszcze... No nic chyba, dziękuję za rozdział. Wiem, powtarzam się i chuj. Mam tylko nadzieję, że Jen ogarnie dupę i pozwoli się kochać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej no wiedziałam, że któryś z Gunsów tam będzie :D a że Steven jest znany z zamiłowania do ćpania, to nie bez powodu się tam znalazł, a to że się nie pamiętają to akurat oczywiste :)
    To jego wyznanie i w ogóle zastanawianie się nad wszystkim było takie...urocze? On cały jest taki słodki jak niewinne dziecko, więc może dlatego, a to wyznanie miłości i jakby przyznanie się do niej było cudowne :D Jenny była zaskoczona to oczywiste, ale dobrze że Steven w końcu postawił sprawę jasno....
    No to teraz jestem ciekawa reakcji Jenn i tego co teraz zrobi z tym faktem

    OdpowiedzUsuń
  3. Zajebisty! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Chciałabym Cię, kochana, przeprosić za to, że tak długo się nie odzywałam. Przepraszam, bo teraz, po przeczytaniu tego, jest mi cholernie głupio...że aż tyle czasu to odwlekałam. Ale, ale! Ciebie też obwinię - co ten ostatni taki króciutki?! Ja już się tutaj wkręciłam, a Ty tutaj tak nagle kończysz...no ej!
    Ale dobra, ja już zacznę przechodzić do sedna, bo wiem, że każdy lubi komplementy, hah.
    ,,Do takich wniosków skłaniały mnie po prostu procenty, albo prochy, czy inne cholerstwo wynalezione przez człowieka.''
    Ach, czyż to nie jest piękne? To, że do najprawdziwszych i najszczerszych, najnormalniejszych wniosków dochodzimy wtedy, kiedy nie jesteśmy w pełni świadomi tego, co mówimy? Ale, hm, ale to jest Jenny. A Jenny jest osóbką bardzo nieprzeciętną, także nie wiem dokładnie jak to jest w jej przypadku.
    A wiesz co było potem? Opis tego Wolnego Ducha, pozostałości po hipisach sprzed tych dwudziestu lat (bo tam mamy osiemdziesiąte, tak dla jasności :). Opis mnie rozwalił, mówiąc o Wolnym Duchu automatycznie myślę o szamanach, a skoro szaman, TO... - Morrison! Ach, to moje zboczenie!
    ,,(...) następnej zjawia się taki Steven i wszystko nabiera kolorów.''
    Jej, przychodzi Steven i wszystko staje się takie piękne! W ogóle, to podoba mi się jego postawa, ta twarda ręka, że tak powiem.
    ,,– Ja cię pragnę. – zaraz się poryczę. – Więc bądź silna, Jenny. Bądź silna i też mnie pragnij.''
    Tu jest, kurwa, ta moc! Tego brakowało, Steven, chłopie, brawo!
    Co z tego, że rozdzialik krótki, skoro jest w nim COŚ TAKIEGO? Aż się uśmiechnęłam, naprawdę!
    No, ale teraz pytanie: co dalej?
    No właśnie! - co? Nie wiem, więc czekam.
    A zatem pozdrawiam cieplutko, dużo weny i wszystkiego, bo Isbell czeka ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszyscy widzę, że pozytywnie nastawieni do wyznania Stevena, tylko ja nie. Dlaczego? Bo wydaje mi się, że Jenny nie odwzajemnia tego uczucia, bo kocha Stradlina. A że nie kocha Popcorna to go będzie musiała skrzywdzić, bo jeśli mam rację i ona nic do niego nie czuje po za sympatią to z nim na siłę nie będzie, bo pomimo wszystko wydaje mi się, że kto jak kto, ale ona by tego nie zrobiła. Boże, i po co ja tu opublikuję te moje chore farmazony? No, ale mniejsza z tym. Rozdział jest po prostu świetny, daje trochę do myślenia i jestem bardzo ciekawa kolejnego, który mam nadzieję dodasz jak najszybciej ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam na 20 rozdział. ill-still-be-thinkin-of-you.blogspot.com

      Usuń
    2. Bo ona go nie kocha. No weź, nawet ja to widzę! I myślę, że masz rację, bo Jenny jest taka, co nie wytrzymała by długo u boku kogoś, kogo nie kocha. Wydaje mi się, że może się zgodzić na początku by go nie zranić, ale nie będzie z nim szczęśliwa. Jak zwykle z resztą. Ja się bardziej zastanawiam, czy jeśli ona się zgodzi, to jaka będzie reakcja wampajera, bo dowiedzieć się musi, w końcu kolega z zespołu, you know.

      Usuń
  6. To..ta końcówka była tak zajebista,piękna,szczera i cudowna że nie mam słów...
    Po prostu cię kocham! :D
    Ten rozdział jest ZAJEBISTY!
    Pozdrawiam ;>
    Rose5m

    OdpowiedzUsuń
  7. O BOŻE!
    Nie skomentowałam wcześniej, bo nie miałam czasu, a teraz... przeczytałam to jeszcze raz i prawie się popłakałam! Ta piosenka idealnie tu pasuje! Chyba przeczytam to opowiadanie jeszcze raz, tym razem włączając wszystkie soundtracki. Wcześniej nie bardzo mogłam, bo czytałam na telefonie.
    Wyznanie Stevena było piękne... tylko co teraz? Przecież Jenny nie odwzajemnia tego uczucia... w jakiś sposób jest jej dobrze Stevenem, to znaczy, lubi z nim przebywać, on poprawia jej humor, ale nie kocha go. Tylko może zacznie? Nie, nie można chyba nauczyć się kogoś kochać. A czy można nauczyć się udawać uczucia?

    OdpowiedzUsuń
  8. Jejjjuuu! Zaczynam nadrabiać :D. Jej, to takie... takie prawdziwe. Uwielbiam jak opisujesz uczucia. Jak opisujesz cały świat widziany oczami Jenny.. Po prostu uwielbiam. Steven i to jego wyznanie. Jezu, to było takie prawdziwe. Takie pełne uczuć... prawdziwych uczuć. To niesamowite... serio nawet nie wiem co napisać, bo mnie zatkało. Także ten... u mnie rozdział, zapraszam!

    OdpowiedzUsuń