czwartek, 11 lipca 2013

Rozdział 40.

Czterdzieści rozdziałów... Jak ja zdołałam to napisać i zachować w pełni zdrowie psychiczne? Cóż, cuda się zdarzają.
A na poważnie - ten kawałek moich myśli(pierwszy fragment) jest w pewnym sensie autentyczny... Ekhm, może inaczej, bo część pierwsza wydarzyła się naprawdę, pomijając dwa pewne fakty, ale zawsze to prawda i raczej sami się domyślicie które są "wklejone" tak dla nadania autentyczności, czy cokolwiek.
Tak czy inaczej rozdział nawet mi się podoba i jest z tą - ostatnio popularną - dedykacją. A tym razem dla Isbell, gdyż jej wspaniały pomysł sprawdził się akurat teraz, więc dziękuję i mam nadzieję, że właśnie o to Ci chodziło. :)
Co jeszcze... Postaram się ograniczyć takie smuty. POSTARAM SIĘ.

+ Soundrack.
++ ASK.


Enjoy, fuckers.

~*~
Okropne jest poczucie bycia inną.
Wiem to doskonale, bo doświadczam tego zawsze, kiedy czuję na sobie czyjś wzrok. A co jeśli patrzy na ciebie więcej niż jedna para oczu? Kiedy wzbudzasz zainteresowanie każdego przechodnia? Ja teraz się tak czuję – jest jeszcze wcześnie, więc wokół pełno ludzi i samochodów. Powiedziałby ktoś, że to jedna z wad mieszkania w takim mieście i miałbym całkowitą rację – przytłacza mnie fakt bycia w centrum zainteresowania. A najciekawsze jest to, że nie robię nic szczególnego: jestem na drugim końcu miasta i siedzę na przystanku czekając na autobus. Pewnie mam jeszcze dużo czasu, bo czuję się jakbym czekała na swego rodzaju wybawienie – autobus nie przyjeżdża już sporo czasu, czym tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że zaraz doświadczę czegoś, co w tej chwili wydaje mi się najmniej potrzebnym uczuciem - napad myśli, a co za tym idzie wszelkie wynikające z nic konsekwencje. Nie chcę ponownie przeżywać tego pseudo załamania, bo świeżo co otrząsnęłam się z niego otrząsnęłam.
Wracałam dzisiaj od Stevena, nogi śmiało prowadziły mnie dłuższą drogą, sama nie wiem dlaczego tak się stało. Może po to, żeby wszystko do mnie w pełni dotarło? Cóż, cel nie został spełniony, a jedyne, co osiągnęłam, to poczucie samotności, które kłuje gdzieś przy sercu i chęć uduszenia się paskiem od spodni wieszając się na najbliższej latarni, bo czy mogłabym jakoś temu zaradzić? Mogę tylko robić wyimaginowane kreski paznokciem na ramieniu odliczające sekundy do przyjazdu autobusu i licząc na cud, który nigdy nie nastąpi. A nie czuję się w ogóle i sączę tylko colę, którą kupiłam w pobliskim sklepie na zeszyt.
Zaczyna brakować mi miejsca na ramieniu. To idiotyczne, bo rozumiem przez to jedynie tle, że czas coraz bardziej mnie goni i pewnie właśnie tracę coś z życia, a czuję to nawet teraz: kiedy przyzwyczaiłam się do wścibskich spojrzeń i zamknęłam się we własnym świecie.
Pytam kogoś o godzinę – siedem minut do przyjazdu autobusu.
Skórzana kurtka przykleiła mi się do spoconych pleców.
Jest strasznie gorąco.
Cola mi się kończy.
Jeszcze sześć minut.
Muszę wyglądać okropnie – makijaż spływa mi z gorąca.
Pięć minut.
Cola mi się skończyła.
Dosiadła się do mnie starsza pani: siwe włosy upięte we fryzurę rodem z lat pięćdziesiątych dopełnia czerwona szminka i ciemna bluzka włożona w długą jasną spódnicę. Kiedyś pewnie uznałabym to za zrządzenie losu i właśnie dosiadła się do mnie starsza wersja mnie – ta z przyszłości, ale teraz tego nie powiem. Brzmiałabym co najmniej komicznie.
Autobus jedzie.
Nie ma już odwrotu.
Powrót do rzeczywistości.

~*~

Porównując sytuację z przystanku z tą obecną, jestem w swoim własnym raju. Mój raj nie jest specjalnie skomplikowany: tu wiecznie panuje noc. Ludzie są mili, a za alkohol się nie płaci. W realiach z kolei nie mam niczego, co łączy oba światy – nie ma ludzi, jeszcze nie jest ciemno, nie ma alkoholu. Jedyne co mam, to widok na część Miasta Aniołów i prawie pustą paczkę papierosów, które skłaniają mnie do refleksji, a czy są one warte rozpamiętywania, to już inna kwestia.
Teraz wolę skupić się na czym innym – widok na miasto daje mi o dziwo siedzenie na parapecie okna, które wraz ze mną balansuje pomiędzy życiem a śmiercią. Siedzę dając nogom swobodę - wiszą na zewnątrz, a jedynym, co mnie zastanawia, to co by było, gdybym spadła? Chodnik by mnie żałował, albo nienawidził, tak, chodnik i tylko chodnik, bo dałabym mu w pamiątkę moje DNA.
To takie interesujące...
Wspominałam o trzecim darze nie-raju? Tak, dokładnie, bo jest nim gdzieś wcześniej wspomniany pamiętnik, który aż krzyczy, bym zaczęła studiować go całego. Pytanie rodzi się proste, bo dlaczego? Ja nie z takich ludzi, którzy uczą się na błędach, czy wyciągają wnioski z dawnych sytuacji – jestem po prostu wręcz chorobliwie ciekawa, bo tamte wspomnienia sprzed kilku lat opuściły mnie na zawsze i w pewnym sensie ciekawie byłoby je odzyskać. Powtarzam się, nie?
Wyboru za mnie dokonał papieros – nie poparzyłam się gasząc go o ścianę bloku, a co za tym idzie, to palce mam w pełni sprawne, by przewracać te kartki ozdobione plamami od wina i … śmierdzące czymś podejrzanym. Egh… Ale tylko szczerze, ok.? Bo mam coś innego do roboty? Nie, więc dopadam któryś z ostatnich wpisów i…

„Wtorek, 3. V 1984r.
Babka w fartuchu bielszym od blasku kokainy stwierdziła, że nie może dodzwonić się do domu. Powiedziała to w taki idiotyczny sposób, taki przesłodzony, okropność! Ale co znaczyło, że nie może się dodzwonić? No tak, pewnie ojciec się schlał, a matka… Wolę nie myśleć, co matka.
Co ja robię w szpitalu? Już wyjaśniam, bo rzeczy nie toczyły się najlepiej. To nie jest żadna nowość, ale mimo wszystko. Karetka zabrała mnie z budy. Niby zemdlałam. Nie pamiętam, kiedy ostatnio coś jadłam, ale nie robi mi to różnicy. Od kiedy Paul załatwia nam te małe porcje koki nie jest potrzebne mi nic więcej. No, może poza gitarą. Więc odwieźli mnie tutaj. Zrobili badania krwi i czegoś tam jeszcze i tylko patrzyli na mnie jak na trędowatą, nie mówili nic. Właściwie dalej nic nie mówią. Nie wiem, gdzie są moi przyjaciele. Angeliny nie widziałam od wczoraj, chyba. Tak samo Paul jakoś mi umknął.
Może odkryli przez te badania, że ćpałam? No tak, przecież taki człowiek jak ja już na starcie jest skreślony. Pewnie ich tak samo skreślili – uznali za ćpunów, zrobili jakąś odtrutkę, czy coś, bo musieli i skreślili.
Muszę ich znaleźć, za wszelką cenę…”

Ciekawość mnie zabiła.
Zabiła mnie, posiekała na kawałki i zjadła, a jest tak, bo nagle wszystkie martwe wspomnienia ożyły rozsadzają mi czaszkę, niemalże dosłownie: miałam czternaście lat – wciągałam kokainę… Pytanie tylko … dlaczego tak bardzo ściska mnie teraz w gardle? To jak poprzednia myśl uduszenia się paskiem, tylko teraz to dzieje się w mojej głowie – jakiś człowiek … on nie ma twarzy … on zaciska coś na mojej szyi i jest i coraz bardziej duszno, i coraz bardziej, i bardziej, i brakuje mi powietrza i momentalnie oblewają mnie zimne poty, aż nie mogę ich znieść i pół świadoma czegokolwiek biegnę pod kran, a zimny dotyk wody przywraca mi zmysły. Czy na dobre? Tego nie wiem, ale gdy zaczynam czuć wodę pod bluzką opieram się o krawędź blatu, gdzieś obok, i marzę tylko o tym, by mój oddech na powrót nabrał normalnego tempa.
Atak paniki? Ze zdwojoną siłą.
Dlaczego? Sama chciałabym to wiedzieć.
Po woli zaczynam się uspokajać, a wiem to, gdy patrzę na swoje ręce i jestem w stanie stwierdzić, że nie trzęsą się tak bardzo. Jestem w stanie nawet oddychać, więc idę po woli do pamiętnika, którego upuściłam gdzieś po drodze i siadam za kanapą, opierając się wygodnie. Jeden głęboki wdech… Wydech i szukam wpisu, który spowodował, to co spowodował. Otwieram notatkę z dnia następnego i…

„Środa, 4. V 1984r.
Uciekłam ze szpitala. Tak bardzo żałuję.
Może, gdybym została, to wszystko nie spadłoby na mnie tak nagle? Wszystko? To mało powiedziane, bo mój świat się zawalił i nie ma takiego geniusza, który naprawiłby to wszystko. Nikt nie mógłby nic w stanie zrobić. Nikt nie przywróci życia Angie. Nikt nie przywróci życia Paulowi. Nikt nie cofnie czasu i nikt nie zabroni mi iść do lasku. Nikt nie wymaże mi wspomnienia dwóch martwych ciał wiszących na drzewie.
Nie płacz, Jenny…
Trzymali się za ręce. Mojego krzyku nikt nie słyszał. Było jeszcze jasno, nie wierzę, że nikt ich nie zauważył.
A teraz jestem tutaj – w krainie kokainy i rozmawiam z żyletkami.
Przeniosłyby mnie do lepszego miejsca, tam gdzie Paul z Angie już są. Na pewno są tam szczęśliwi. Są szczęśliwi, bo są razem. A ja? A ja zostanę tu, gdzie jestem. Pozwolę im nacieszyć się sobą. Dam im trochę czasu. Jeszcze nie teraz, Jenny. Jeszcze nie teraz.”

Zabiły mnie drugi raz.
Drugi raz mnie zabiły.
Drugi raz zabiły mnie.
Zabiły mnie po raz drugi.
Od ataku paniki gorsze są tylko łzy. Duszę się nimi i pozwalam sobie czuć ich smak, a są słone. Są bardzo słone i jest ich tak dużo… Przechodzą mnie dreszcze, gdy przez otwarte okno zawieje wiatr.  Zwijam się w kłębek i rzucam pamiętnik gdzieś po pokoju. Byle dalej ode mnie, bo żałuję … nie, jestem wściekła na samą siebie. Za wspomnienia, bo pozwoliłam by wróciły i … tak, mimo wszystko w pełni popieram czternastoletnią Jenny – nie powinnam płakać. Jeszcze nie teraz.


7 komentarzy:

  1. Taaaak...też wiem coś o tym odosobnieniu. Czasami mam wrażenie, że wyglądam inaczej niż wszyscy ludzie, nie tylko ze względu na ubiór, ale jakbym była jakimś przybyszem z kosmosu...także dobrze rozumiem przemyślenia Jenn. No i te wspomnienia...dużo już w swoim życiu przeszła i to dużo cierpienia...widziała wiszące ciała swoich przyjaciół...tego się nigdy nie zapomina. Współczuję jej i mam nadzieję, że kiedyś wyjdzie na prostą ;) Bardzo fajny, emocjonalny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. Też czasem mam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią, ale kto nigdy nie miał takiego uczucia? Ja sama patrzę tylko na ludzi ubranych podobnie do mnie, a gdy czuję ich odwzajemnione spojrzenia mój wzrok mówi "chciałam tylko zobaczyć z jakim zespołem masz koszulkę".
    Biedna Jenny, wróciła do tak okropnych wspomnień. To musiało być straszne, zobaczyć swoich przyjaciół martwych.
    Czekam na następny.
    ~Jackie Stradlin z nowym nickiem

    OdpowiedzUsuń
  3. Ehh, miałam komentować, a ja co?? Opierdalam się tylko...;___;
    Dobra, to mi się podoba, fajnie jest, lubię Twój styl, dziękuję, dobranoc, z Morrisonem... Bym tak napisała, bo już nie mam siły na nic. Ale kurwa, jak tak napiszę, to nie zasnę i będzie mnie sumienie gryzło, więc chyba jakoś rozwinę myśl...
    Odosobnienie... Kurwa, Jenny, jak ja Cię rozumiem..;__; Ale mimo wszytsko lubię to. NA pewno wolę to, niż być tak podobna do wszystkich. To jest chore, że oryginalność jest zła. Oryginalność to coś, co powinno być przez wszystkich witane z uśmiecham. Bez tego wsztsko szłoby do nikąd, a tak jest jakiś pieprzony cel w tym wszytskim... NAdużywam słowa 'wszytsko' i jeszcze w prawie każdym robię błąd, ale nie chce mi się poprawiać..xd I tak pieprzę od rzeczy, więc olać to..:P
    I tak bradzo smucisz, nie chciałabym znaleźć się w jej sytuacji. Zawsze mi się wydawało, że Jenny nie potrafi sobie radzić, przez co ucieka do nalogów. A prawda jest taka, że tyle przeszłą, że na jej miejscu już dawno bym wysiadła, a ona wciąż żyje... TAkże podziwiam.
    CZekam na kolejny i pozdrawiam..;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam na rozdział 17 na jackdanielsbrownstonemuzykagunsi.blogspot.com :)
      Sorry, że nie na GG, ale komputer odmówił posługi..;_;

      Usuń
  4. Po pierwsze... Popłakałam się przed chwilą. Tak dużo emocji. Dalej mi łzy lecą po policzkach. To nie jest normalne. Ja nie płacze. Ja nie płakałam od czasu kiedy przeczytałam odstani rozdział u Duffowej. Ja pierdole to takie dziwne.
    Ale co jak co to cieszę się z tego, że w końcu nadrobiłam Twoje opowiadanie, ale za razem teraz mam taką pustkę, że więcej nie ma. Opierdalałam się dwa miesiące i nie mogłam przeczytać. Tak samo opierdalam się teraz i nie mogę napisać rozdziału... Boże, jakie to przykre... Zebrało mi się na filozofo-psychologa. Wkurwia mnie Victoria, bo cały czas do mnie piszę i mam wejść na aska, a ja tu czytałam Twoje rozdziały. Zaraz się rozpiszę... Ale będziesz miała do czytania.
    Nie wiem czy można mnie nazwać tak jak ty to mówisz ninję. Haha ale mi się często nie chce komentować. Ale teraz jakoś nie miałam czasu aby skomentować pod każdym rozdziałem. Dobra, kłamie. Nie chciało mi się i przy okazji wiem, że nie byłoby tego dużo, a jak już to na końcu w podsumowując jest tego w chuj dużo. Zaraz będzie to nie czytelne i nielogiczne, jak to mówiła moje pani od polskiego. Nie ma talentu do pisania.
    Wiesz co? Zaczęłam czytać wieczorem około 23, czy 24 z myślą, że przeczytam do jakieś 2, czy 3 w nocy. Okazało się, że o 2 w nocy byłam na 30(?) rozdziale i zachciało mi się spać. A w wakacje to ciężko u mnie ze spaniem przed drugą w nocy. Miałam taki psychiczny sen, że masakra. Ale nie będę robić tutaj pamiętnika. chociaż może byłoby ciekawe, ale nie. Maiłam brać się za czytanie już jak byłam w Bieszczadach, ale nie, bo co innego czytałam... No ale pierdole bez sensu i czas przejść do zaległości.

    No żesz wzięłaś mnie zamuliłaś. Wzięłam się dokładnie wczułam w bohaterkę i nie wiem. Nie myślę. Mam totalną pustkę w tej mojej niby inteligentnej głowie. No nawet myślenie mi teraz nie wychodzi i zaczynam mieć uczucia. Czy to źle? Ja nigdy tak nie zamulałam. Mam takiego doła, że nawet najebanie się w trzy dupy na mnie nie zadziała. Co ja pierdole? Nawet Adler mnie nie pocieszył w opowiadaniu. Czasami czuję się jak Jenny. I to nawet bardzo często. Tylko, że ja nie palę, nie ćpam i rzadko piję. No dobra. Trochę więcej niż rzadko. Weź coś zrób, bo zaczytam robić pamiętnik. A na kartkach nie chce mi się zapisywać, bo było by tego w chuj dużo. Kurde podziwiam ją, że potrafiła chociaż trochę zastopować z dragami.
    No żesz kurwa nie potrafię wydusić z siebie chociaż jednego normalnego słowa, które miałoby jakikolwiek cholerny sens.
    Ciągle wydaje mi się tak jakbyś Ty z Patty się na mnie obraziły. Może tak jest.

    Pozdrawiam, zamulająco-płacząca Trish Adler ;* :)

    Ps. Zachowuję się jak dziecko z podstawówki udające emo... Mam nadzieję, że się ani nie wkurzysz ani też nie obrazisz po tym komentarzu. Za wszystkie błędy przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
  5. http://tacy-pozostaniecie.blogspot.com/ -zapraszam na nowy :) Przepraszam, że nie ma jeszcze mojego komentarza, ale obiecuję dodać jakiś przyzwoity zaraz po moim powrocie do domu /Isbell de Mars

    OdpowiedzUsuń