czwartek, 8 sierpnia 2013

Rozdział 43.

Chyba zacznę się bulwersować i narzekać, że PRAWIE nikt nie komentuje, no ale cóż. Zrzędzeniem nic nie załatwię, a przez to wszystko tylko zrozumiałam, że wakacje to strasznie chujowy okres na dodawanie rozdziałów, czy ich czytanie, czy cokolwiek. Chociaż biorąc sprawę pod inne światło, to podobnie jest w roku szkolnym, więc prześladuje mnie jedna wielka paranoja. Ale nie, no. Jest zajebiście, piszę bloga tylko dla siebie  i równie dobrze mogłabym nie publikować, albo ogólnie dać sobie spokój. ;-;
A myśląc jeszcze inaczej, to działa to w obie strony - ja nie czytam Twojego, Ty nie czytasz mojego, i to aż jebie głupotą. Za szczerość nie przeproszę.
I ej, ale mimo, że mam masę pomysłów i dalej chciałbym babrać się w opowiadania, to nie mam motywacji, o.

+ Robi się coraz ciekawiej, bo przegapiłam rocznicę bloga, jej! Drugiego minął rok od dodania prologu i dupa.
++ Soundtrack puszczany w ciągle od nowa, powoli zaczyna wkurwiać. Szczególnie taki o miłości. Ten też..


Enjoy, fuckers.
To już się robi, kurwa, komiczne.
~*~

Mam wrażenie, że lizanie się z Saulem jest najdziwniejszym zjawiskiem, jakie doświadczyłam w ostatnim czasie, mimo to, że naprawdę nie wiem dlaczego tak jest. Może dlatego, że sama jego osoba jest dla mnie w pewnym sensie obca, bo nie mięliśmy ze sobą częstego kontaktu – że tak powiem – czy cokolwiek. I w pewnym sensie dobrze się stało, że nikt z nas nie miał tej odwagi, by posunąć się dalej. Zostaliśmy przy całowaniu i nie czuję ust. Ale właśnie w tej chwili przypomniało mi się jak się myśli: przypomniało mi się, że mam sumienie, które tak podejrzanie często stawia mi przed oczyma obraz Stevena, a ma on szkliste oczy. Są smutne i mam wrażenie, że lada moment będę płakać razem z nim – tu mój mózg się popisał.
Ale Steven… Nawet nie wiem, gdzie on jest – może być na drugim końcu miasta i kupować prochy dla reszty ćpunów, może leżeć gdzieś nieprzytomny, i równie dobrze może stać za mną zastanawiając się jak bardzo upadł na głowę i zakochał się w czymś takim jak ja. Czymś takim? Nie, ja nie jestem człowiekiem. Jestem czymś negatywnie nadludzkim, co szatan zesłał z piekieł i rozkazał robić wszystko to, czego się teoretycznie robić nie powinno. Miałam łamać zasady, a za czynienie zła dostawać w nagrodę kolejne niewinne dusze do spedalenia i złamania serca. A najgorszym z tego wszystkiego jest to, że ostatnie złamane przeze mnie serce było ostatnim na świecie, które na to zasługiwało. To małe-wielkie serduszko, co pokrowiec ma z dywanu nosi w sobie tak dużo miłości, którą chciałoby podzielić się ze światem. Problem taki, że jest za późno, bo świat się skurwił ze mną na czele – ja mam czelność ranić to serduszko, mam czelność łamać je kawałek po kawałku i bezsensownie zagłuszać wszystko, co każe mi przestać tak robić.
A mówiąc po mojemu? Muszę zejść z drzewa i pozwolić Dywanowi dzielić się miłością.
- Saul…? – i jestem już na ziemi. – Muszę poszukać Stevena.
Jedno, długie i wyzute z uczuć westchnięcie jest mi bardzo dobrze znane – w tej chwili zaraz po mnie z drzewa zeskoczyło Moje Ciastko, otrzepało dupę z kurzu i jest gotowe mi pomóc. Kochane Ciastko…
- Jak chcesz, mała, ale nie mów mi Saul – pomógł mi wstać, ale odezwał się znów, gdy byliśmy już przy drzwiach. – Jestem Slash, do kurwy nędzy…
- Ukośnik… – przerwa – W porządku, Saul.
Witam. Jestem Jenny Stevenson i uwielbiam wkurwiać SAULA.
Więc tak…
W chwili wyjścia z miejsca, które tymczasowo było mi pomieszczeniem bez klamek, może nawet w pozytywnym sensie było mi więzieniem, nagle wzrok wszystkich na powrót skierował się na mnie. Saul to olał i zostawiając mnie samą polazł gdzieś dalej założyć kowbojki. EJ, to przytłaczające, gdy gapią się te wszystkie mordy, a szczególnie morda Izzy’ego, bo ta nawet z kpiącym wyrazem. Wiesz co, Izzy? Teraz nasza dwójka przeniosła się gdzieś w zakamarki mojego mózgu, tylko na chwilę i tylko dlatego, bym mogła mu powiedzieć, że może się pierdolić… Ale to jedno wielkie kłamliwe gówno, bo dalej mi na nim zależy, i właśnie w takich chwilach większość dziewczyn prawdopodobnie zastanawia się dlaczego to właśnie do skurwieli nas ciągnie… Cóż, skurwiele są dla nas wyzwaniem, czymś nieosiągalnym, dlatego właśnie zawsze kończymy z połamanymi narządami, w tym również z sercem.
Jednak skupmy się na czymś o wiele ciekawszym, bo gdy od myślenia odrywa mnie stukanie kowbojkowych obcasów Saula, mam ochotę ściągnąć mu z nogi jednego śmierdziela i okładać nim Wampajera po pysku, ale się wstrzymuję, no… Chyba bym tak nie mogła… Tak, czy inaczej Ukośnik mówi coś do reszty, a chwilę później rozkoszuję się powietrzem, które teoretycznie powinno być świeże. Prawda jest taka, że ja wszędzie czuje wyżej wspomniane Saulowe śmierdziele. Zasięg mają pierwsza klasa.
Co się dzieje dalej? Nic szczególnego, bo „nowością” jest, że pomiędzy mną, a innym żyjącym i oddychającym czymś zapada krępująca cisza. Mogłabym napisać to trochę bardziej skomplikowanie, ale sobie daruję. Do rzeczy: schodzimy z pierwszego schodka, z drugiego, trzeciego i czwartego i dopiero na ziemi nie skażonej Domem Piekielnym mogę myśleć trzeźwo. Przynajmniej teoretycznie…
Myśleć trzeźwo, myśleć trzeźwo, myśleć trzeźwo…
Dude, niewykonalne!
- Saul! – tfu! – Ukośniku! Zobacz jakie słodkie węże!
- Węże…? – niech on też je widzi, niech on też je widzi. – Oo, rozumiem, „węże”… Tak, słodkie.
Moment, moment…
- Czy ty się ze mnie śmiejesz?
Jasne, że tak, litości!
- Nie, skądże.
Ładnie to tak robić mnie w chuja…
Ale jaki miał być temat przewodni? „Poszukiwania Zagonionego Futerka”, więc na tym się skupimy: olać węże, olać śmierdziele Ukośnika, olać moją fazę, bo jedyne, co mam w głowie w chwili obecnej, to miniony obraz smutnego Adlerka i muszę go znaleźć, by przytulić i pocieszyć. O dziwo ten obraz mnie prześladuje, a nie powinien i wszystko dzieje się tak cholernie szybko… Chyba na chwilę czas przyśpieszył do niebezpiecznego tempa, bo nagle chodzimy od baru do baru i następnego i następnego, przechodzimy obok moich kochanych żulków pod licznymi monopolowymi, i wierzcie lub nie, ale nagle spośród syfu i świateł ledwo dyszących latarni wyłania się moje zaginione futerko i w końcu wszystko nabiera sensu. Pewnie metaforycznym stwierdzeniem jest, że „serce rośnie”, ale w tym momencie moje serducho rozrosło się na całe LA i spadło z księżyca na kolana przed tym jedynym najpiękniejszym uśmiechem na świecie, bo tylko on potrafi wywołać taką reakcję. Rosnące serce sfotografowałam klatka po klatce, podobnie jak wręcz ociekający kiczem mój bieg do owego uśmiechu, by go ucałować i wszystko nagle się zmienia: śmierdziele Saula już nie są śmierdzielami, świat jest piękny i noc staje się dniem, kiedy tak biegnę i biegnę, aż wkurwia mnie zwolnione tempo.
Przewińmy to.
Teraz stoję otępiała przed Adlerkiem i nie wiem, co powinnam zrobić… Przytulić, pocałować, ochrzanić, że nie było go przy mnie, kiedy robiłam z siebie idiotkę przed laską Wampira? Nie wiem, dlatego wybieram pierwszą opcję, bo jego futerko z chęcią ogrzeje zmarzniętą mnie. Nie wiem, co pisać dalej… Przejdę do dialogu.
- Jaka fajna ty – mówi.
- Jakie fajne naćpane twoje oczy – mówię też i po chwili naćpane jego usta całują pijane usta moje. Ciekawa gra słów.
Ej, nawet nie wiem, dlaczego gra słów jest ciekawa. Nawet nie wiem dlaczego w ogóle „gra słów”, bo fakt jest faktem, że w pewnym sensie Steven liże się w tym momencie z Saulem, ale nie będę go uświadamiać, bo wolę się skupić na czymś przyjemniejszym… Tak, przyjemna jest właśnie ta chwila: zamknęłam oczy, on pewnie też i mimo woli widzę zupełnie inną sytuację. Widzę totalny kicz składający się z naszej dwójki i widoku na „wzgórze Hollywood”. Jest też słońce, które właśnie wzeszło, ale znowu dobija mnie przebieg tej sytuacji, a konkretnie to, że ta chwila się tak ciągnie i ciągnie…
Przewińmy to po raz drugi.
Grzecznie spławiamy Saula, i chociaż wiem, że tak być nie powinno, to właśnie to wydaje się być najbardziej rozsądnym rozwiązaniem. Przynajmniej w pewnym sensie, bo przyzwoitka jest potrzebna jak w zespole dwa wokale. Rozumiecie? Litości, sama siebie nie rozumiem. Tylko, że to nie jest żadna nowość… Nowością jest jednak to, że mój mózg każe mi myśleć, iż spacer Nas Nietrzeźwych przeradza się w swego rodzaju randkę, a jeśli się nie mylę i „mój ukochany” myśli podobnie, to na pierwszą randkę czekałam lat osiemnaście, ale teraz nie o tym. Ważniejsza jest raczej dłoń Stevena tak bezczelnie klejąca się do mojej, i tak, bo chyba pozwolę jej się „przykleić”. Za dużo tych cudzysłowów, Jenny, pisz jak człowiek z pełna rozumu.
Więc tak po raz drugi…
Idziemy w milczeniu, sklejeni dłońmi, przez co czuję się jak głupia i zakochana nastolatka, tyle, że ja nie jestem zakochana… Chyba. Nie, już nic nie wiem – dlatego już czas przerwać milczenie.
 - Powiedziałam Erin o mojej – ekhm – relacji z Axlem.
- Oo. – pełne zaskoczenie – I jak to przyjęła?
- Spokojnie, że tak powiem – nie, żeby coś, ale temat wybrałam o dupę potłuc. – Podobno przywykła, że on ją zdradza.
- No wierny to on nie jest – zatrzymuje się nagle, jakby czymś oświecony i wręcz widzę tą żarówkę zapalającą mu się nad głową. – Ale Jenny, kotek, są ciekawsze tematy…
Moje serce znowu rośnie, tym razem obejmuje swoją wielkością kolejne miasto, a to wszystko dlatego, że zwrócił się do mnie per Kotek. Słodko.
- Właściwie to ostatnio znowu myślałem nad czymś – mówi znowu i przybieram postać jasnowidza, bo próbuję zgadnąć nad czym tak rozmyślał. Chyba nie trafiam. – I… Nie, to chyba głupie – zawstydził się, bo jego trampki stały się bardziej interesujące ode mnie. Słodko.
- Powiedz – tak, jestem stanowcza. – Chcę wiedzieć.
- Nie, nie powiem.
- Stevie – proszę jak dzieciak matkę o zabawkę, bo manipuluję jego śliczną mordką, by na powrót spojrzał mi w oczy i mówię dalej. – Ładnie proszę.
- No bo – przerwa – nazywasz się Stevenson, a nazwisko podobno wiele mówi o człowieku…
Mów dalej.
- …chciałabyś zostać Panią Stevenową Adler? – aww. – Ale wiesz, tak bez obrączkowania.
Kolejne „aww” i mój śmiech. Aww.
- Chciałabym zostać Panią Stevenową Adler bez obrączkowania – przyznaję i dodaję bez zastanowienia: - Bardzo bym chciała.
Na chwilę zapominam jak się oddycha… Co tam, ja zapominam o całym świecie, a to wszystko utrudniają naćpane usta Stevena przysysające się do moich i po jakimś, nieco dłuższym czasie, w pewnym momencie jak grom z nieba trafia mnie myśl, że jeśli nie przestaniemy się całować, świat wybuchnie.

10 komentarzy:

  1. No jestem trochę w szoku po pierwsze dlatego, że miałam cichą nadzieję że ze Slashem dojdzie do czegoś więcej niż tylko pocałunek :D ale to już by było za duzo puszczalstwa.
    I znowu spotkanie z Izzym...nie dziwię się ze Jenny się w nim zakochała tylko szkoda że tak nieszczęśliwie...
    No i Steven...sama nie wiem co o tym myśleć. On ją naprawdę kocha taką szczerą i słodka miłością przy czym jest po prostu uroczy. Te takie nieformalne oswiadczyny były so sweet, tylko skoro Jenny nic do niego nie czuje bo kocha Wampajera to dlaczego się zgodziła? Tylko go tym zranii nic więcej a ten słodki blondynek na to nie zasługuje. Mam nadzieję że z czasem go też pokocha ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. O losie, nieświadomie znowu się utajniłam i długo nie komentowałam. Przepraszam z całego serduszka i tym komentarzem staram się ciebie w jakiś sposób zmotywować do dalszego pisania, więc... Kurde, po prostu czuj się tymi kilkoma zdaniami zmotywowana XD
    Takie jedno, co mi się nasuwa po przeczytaniu rozdziału, to takie wielkie, tęczowe AWWWWWWWWWW. Znaczy nie tylko to, ale to jakoś tak na pierwszym planie... Hyhyhy, genialna wypowiedź, iście genialna.
    Z niewiadomej przyczyny nic nie ogarniam (niee, mimo wszystko rozumiem co się dzieje). Tak bardziej ogólnie, bo jak pomyślę, co bym miała w takiej sytuacji miejscu Jenny w głowie... Musk rozjebany :<

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze to ja też piszę dla samej siebie, co nie? albo jak już to dla dwóch osób na krzyż. No bez przesady. Zobaczyłam, że na gg mi napisałaś więc weszłam na chwilę żebym ogarnąć co i jak, co nie? Ale jako tako to nie mam czasu, bo kuzynka przyjechała i ciągle mnie wyciąga na miasto i już umieram. Kurde piszę jak w pamiętniku.
    Powiem tak... Znajdę chwilę czasu przeczytam, skomentuje i git :D. I Ty nie mów, ze nikt nie czyta, bo u mnie nikt nie czyta. I wakacje to chujowy okres do pisania blogów, tak samo do komentowania. W roku jest tak samo. No chyba, że ferie, czy jakieś wolne. No cóż kończę na tym. Spodziewaj się ode mnie jeszcze jednego komentarza.
    Jakie one długie... Masakra.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja czytam, i pewnie wiele jeszcze osób czyta, tylko, że nie komentuje. Ja nie komentuje zbyt często, bo nie wiem na jaki komentarz liczysz,a nie potrafię i średnio lubię opisywanie kolejnych scen, moich nadziei na potoczenie się akcji i mojej reakcji. Masło maślane, chyba wiesz, co mam na myśli :D Także tego, ja czytam, i inni też czytają, ale nie komentują.

    Gal Anonim

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja dokładni to samo mam napisać w pod kolejnym rozdziałem. Z ust mi to wyjęłaś, bo mam tego kurwa serdecznie dość.
    Co do rozdziału. To się zdziwiłam, bo myślałam jednak, że Jenny się ze Slash'em prześpi, ale jednak nie. I w sumie dobrze. Sama końcówka była po prostu urocza, taka ciut dziecinna ze strony Adlera, ale jednak urocza. No i Jenny ma wątpliwości, czy naprawdę kocha Steven'a. A on jest chyba takim przystankiem, przed czymś poważnym.
    Wybacz, że krótko, ale mam na głowie pierdoloną rodzinkę z innego miasta i delikatnie mówiąc od jakiś 24h chuj mnie strzela.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytam Twojego bloga od dawna. Jest wspaniały, rodział zajebisty takie full romantico ze Stevenkiem awwww czekam niecierpliwie na następny rozdział!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. U mnie komentują tylko dwie osoby i pewnie tyle samo czyta :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie napisałaś, że czytasz jej bloga. Ale z ciebie za czytelniczka xD.
      To ja powiem...
      ONA TEŻ CZYTA :D.

      Usuń
  8. Kurwa! Ale jestem tępa! ;_; Nieważne.
    Zajebiści słyszeć, że masz na to opowiadanie pomysły, bo to się rzadko zdarza, mam wrażenie, że prawie wszyscy narzekają na brak weny. Nie masz motywacji? Dobrze to rozumiem. Nic tak nie motywuje jak soczysty komentarzyk, dlatego właśnie komentuję Chcesz żebym była Twoją małą, przygłupią motywacją?

    Cieszę się,że z SAULEM do niczego więcej nie doszło, bo Jenny miała by wtedy może kolejny mały problemik na swojej ślicznej główce... chociaż nie.
    Rozdział świetny jak zwykle. Znów mamy tu Jenny martwiącą się tym, że rani Stevenka... Ale jednak robi to dalej. Nawet jeśli myśli,że zgodzeniem się na zostanie panią Adler wynagradza mu to, to myli się, bo przecie go nie kocha i teraz jakby kolejny raz okłamuje... Jestem bardzo ciekawa jak się to wszystko dalej potoczy! Pisz, pisz, wymyśl coś fajnego, jakiś zwrot akcji czy coś. Dobra, nie słuchaj mnie. Ale serio jestem ciekawa, co będzie dalej bo jakoś (jak zwykle) nie mam pojęcia o czym napiszesz w następnym rozdziale. A własnie ostatnio znalazłam taki cytat:
    Łatwiej zakochać się, nie kochając, niż odkochać, kiedy się kocha." ~Francois de la Rochefoucauld (czy jakoś tak ;_;)
    no i jestem ciekawa, czy to się sprawdzi w przypadku Jenny...
    Wyszłam z wprawy w komentowaniu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny blog, świetny rozdział!
    Bardzo lubię przemyślenia Jenny, są takie... szczere...naprawdę widać ile przeszła i jaka jest twarda. Podziwiam ją całym sercem. Szkoda tylko, że się kurwi na prawo i lewo ( całowanie zaliczam ) a biedny Steven i niczym nie wie i chuj, pewnie się dowie, zaćpa i dramat, a to mi się nie podoba... lubię dramaty, ale nie z nim, bo brakuje nam takich optymistów na świecie jak on. Hmmm... no to chyba by było na tyle... A, wiem! Zapomniałabym! Normalnie nie piszę komentarzy, bo tego nie lubię i jak widzę inne to mam kompleksy, ale chcę cię podnieść na duchu, abyś dalej pisała :) + Sorry, że krótko, ale nie dość, że nie lubię, to jeszcze nie potrafię.

    OdpowiedzUsuń