*Dzieci, nie piszta i nie słuchajta Floyd’ów w tym samym czasie, bo
później jesteście tacy głupi, i piszecie takie coś i ludzie was palcami będą
wytykać!*
...
Morrisonie, mam kompletną pustkę w głowie. Powiem tylko, że rozdział nie tyle opisuje kolejny odlot Jenny, co jest po prostu kompletnie schizowy, i chyba osiągnęłam nowy poziom posrania tego opowiadania, o ile mogę tak powiedzieć, więc będę dumna z każdego, kto choćby w najmniejszym stopniu cokolwiek zrozumie. Dlatego właśnie dedykuje to coś wszystkim niekomentującym ninjom, jak i tym, co mają "odwagę" coś powiedzieć. Chociaż... Nie, proszę o najmniejszy komentarz, o.
+ Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale... Hej, zFloyd'owało mi czerep!
++ Soundtrack jest bardzo "tematyczny", że tak powiem, bo nikogo nie zdziwi, że wybrałam Pink Floyd.
+++ Ano, wstyd mi, gdy czytam pierwsze rozdziały... Chyba będę je poprawiać.
Enjoy, fuckers.
~*~
Powiem tak: cokolwiek, co teraz
dzieje się w mojej głowie wykracza poza granicę wszystkiego co istnieje. Nie
mieści się w skali normalności, psychodelia dorobiła się nowej definicji, a
świat w swoim gównie zawiesił poprzeczkę
ponownie, tym razem jednak zbyt wysoko. Kto wie, czy znowu się
podniesie, nawet jeśli miałaby uczynić to moja zajebistość? Teraz bardziej skromność, niż zajebistość,
ale nie czepiajmy się szczegółów. Właśnie ,bo szczegóły w tej chwili wydają
się co najmniej interesujące, gdyż pocałunek – że tak powiem – ze Stevenem mnie
wytrzeźwił, o ile jest takie słowo. Wytrzeźwiałam i przeszłam na abstynencję
moralną, bo co do fizycznej, to już zupełnie inna kwestia. Owa właśnie „fizyczna
strona mocy” nie ma się za dobrze, gdyż nie jest w stanie utrzymać mnie na
nogach i to wcale nie jest śmieszne – z jednej strony ogrzewam się futerkiem, z
drugiej zaś prowadzi mnie za rękę pewien niewidzialny ktoś i nie jest to
kolejny wyimaginowany Wampajer, dlatego właśnie chcę zaskoczyć Was wszystkich i
nie zdradzić tożsamości ducha.
Uwierzcie
w ducha.
Duch podaje mi jabłko i jest tak
przyjemnie kwaśne.
Duch wyciął w jabłku „Izzy” i momentalnie zgniło.
Mój Boże…
- Steven? – pytam. – Wierzysz w
duchy?
- Często je widzę – odpowiada.
A komentarze są wyzute z uczuć.
- Ale na pewno nie na trzeźwo –
i dodaje.
- Tako rzecze ćpun – odpowiadam.
A jego mina jest bezcenna teraz.
- Ale mój ćpun. Moje kochane zaćpane… – chwila, chwila – coś, nie wiem, zapomniałam.
- „Twoje kochane zaćpane …
kochanie”? „Twój kochany zaćpany chłopak”?
- Tak, czemu nie.
Chyba nawet nie zdajecie sobie
sprawy, jak bardzo przeraża mnie słowo „chłopak”. A w otoczeniu takim, jak nie
innym i oświetleniu przydymionego czegoś, gdzie ledwie widać cokolwiek,
wiadomym jest jak bardzo wpadam w paranoję. Moja Moralna Abstynencja trzęsie
się ze strachu paraliżując Fizyczną Stronę Mocy i momentalnie wyparowuje z niej
każdy ułamek procenta, co jest chore, bo za takie wyznania przy ludziach
wylądowałabym w pokoju bez klamek. Ale, ale… pomińmy strach na chwilę i wróćmy
do rzeczywistości: Steven jest moim, ekhm,
chłopakiem. Jestem Panią Stevenową Adler bez obrączkowania – pięknie
zewnętrznie, gorzej w środku, ale pewnie znowu narzekam. Bo dla kogo może być
pięknie? Dla niego na pewno, skoro mnie kocha. Dla ludzi, bo możemy tworzyć
ładną parkę. I dla całej reszty osobników znających moje imię, bo w końcu na
dobre się od nich odpierdolę.
Teraz proszę pobudzić swoją wyobraźnię i zrozumieć, że mówię o tylko
jednym osobniku. Cała reszta to zasłona dywanowa.
Chcę się przytulić do Stevena,
ale utrudnia mi to Pan Duch i zgniłe jabłko.
Chcę, żeby poszli się jebać i
dali mi żyć, ale nie idą, bo są ode mnie silniejsi.
Chcę zapytać: „Steven, dlaczego
mnie kochasz?”, ale nie pytam, bo tak.
Chcę… Ej, ja też chcę go pokochać!
- Kochałeś kiedyś z
wzajemnością? – pytam.
- Nie wiem – odpowiada. – Raczej
tak, a ty? – i pyta znowu.
- Nie wiem, czy ciebie kocham.
Chcę mu spojrzeć w oczy, ale
jest za ciemno.
- Ale… Dobra, chyba rozumiem.
- A mogę cię przytulić? – pytam raz
jeszcze i sprzedaję nieśmiałość na litry.
- Nie musisz o to pytać.
Cel pierwszy osiągnięty.
Co teraz czuję? Czuję powrót
pięknej definicji nowej psychodelii i nie mogę się skupić, bo mimo ciemności
zamykam oczy i wczuwam się w oddech futerka jak w najpiękniejszy utwór na świecie.
Dlaczego jestem taka poważna? Jestem inną Jenny, a ta głupia na siłę chcę coś
czuć, bo teraz czuć… Nic nie czuć, zero, jedno wielkie i puste zero. I oddech
futerka. Czysta symbolika. A nakręcają mnie cholerni Pink Floyd w mojej głowie,
i mózg mam do kasacji. Odpływam i nie wracam, żegnam… na jedną krótką chwilę.
…
Czy wracam? Nie wracam, bo
symbolika mnie dobiła – znajdę wam ją na każdym z możliwych elementów w obecnym
krajobrazie. Powinnam opisać to całe tak zwane zadupie oświetlone przymulonymi
latarniami, powinnam opisać pozamykane i opuszczone pseudo sklepy i inne
rudery, powinnam opisać głuchą ciszę przerywaną odgłosami z innych części
miasta i powinnam też opisać coś, co jest w samym środku tej bajeczki, a jest
nią świeżo upieczone moralne małżeństwo. Obrączki ukradli z jakiejś szemranej
jubilerki, a później wymienili bliźniaków na wódkę. Może kiedyś sprawią sobie
nowy nabytek – że tak powiem – ale nie będzie to już dobre.
Pewnym jest, że nie poczuje tego
znowu: nie poczuje jak moje ciało momentalnie staje w ogniu tylko po to, by
rozkoszować się zimnym prysznicem, który go gasi. A przyczyna pożaru jest
prosta tylko dla mnie, bo od zaprzyjaźniania się z futerkiem można wejść w
posiadanie porządnego prania mózgu. I zimnego dreszczu, na przemian z gorącym. I
prądu przechodzącego od kostek, kolan, bioder, brzucha aż do serca. Porządne pierdolnięcie
i nieodwracalne jego skutki.
Czy czułam się tak samo
zakochując się w Robocie?
A czy można darzyć miłością dwie
różne osoby?
To chore. Chora nieuleczalna
choroba, po której mogę tylko umrzeć.
Chcę umrzeć, bo radzę sobie jak
ślepiec za kierownicą. Jak głuchy na koncercie, jak alkoholik na odwyku.
Mam nowe powiedzonko, specjalnie dla was: „Radzę sobie z tym, jak Jenny
z uczuciami.”
Nic dodać, nic ująć. A Stevena
kocham, tylko trochę inaczej. Tak jak powinnam, tylko trochę mniej: gdyby głupi
wymyślił skalę dałabym procent sześćdziesiąt pięć, nie mniej, nie więcej. To
stwierdzenie może być dobre, może też być najgorszym, o jakim kiedykolwiek pomyślałam,
a symbolika wyparowała mi z wątpliwej jednak podświadomości, więc żegnam po raz
ostatni… Tylko jeszcze coś powiem.
- Steven? – pytam znowu. Łapcie moje serce. – Kocham cię.
Yyyy no i nie wiem co napisać, bo tak jak zapewne wiesz, ja nie rozumiem nic z tych wypowiedzi Jenny po pijaku i na dragach :D taka już moja ułomność....niby wyznała miłość Stevenowi, ale ona sama nie wie co do niego czuje :D nie napiszę nic więcej bo to by było bez sensu :D mam nieogara więc komentarz też nieogarnięty :P
OdpowiedzUsuńjesteś zajebista, mówię ci ;)
OdpowiedzUsuńuwielbiam Twój styl pisania,chociaż przyznam że wcześniejsze rozdziały trochę lepiej rozumiałam,ale i tak jest świetnie :>
wiedz,że jesteś świetna <3
pozdrawiam ;)
Chyba tylko mi wydaje się, że to jest normalne i że Jenny zawsze tak myśli, bo to w sumie jest zrozumiałe. Tak więc, oby tak dalej, dziwnie zabrzmiało..
OdpowiedzUsuńGal Anonim
Trochę nie ogarniam. ale jak zawsze jest zajebiste. Gratuluje talentu!!! \\Kate
OdpowiedzUsuńJenny chce kochać Stevena i to całkowicie zrozumiałe. Jenny kocha Stevena, ale... nie do końca. Jak to się odbije na jej dalszych losach? Nie powiedziała na ile procent kocha Wampajera! A może już nie kocha? W końcu on jest taki skurwielowaty. Nie, to niemożliwe.
OdpowiedzUsuńNie idzie mi komentowanie w środku nocy ;_;
Ave Floydzi i czekam na następny ;_;
Czytałam w skupieniu i wszystko zrozumiałam co chciałaś zapewne przekazać (King robi swoje).
OdpowiedzUsuńWidzimy tu zagubioną Jenny, która sama nie wie czego od życia chce. I to jest przykre, bo wielu młodych ludzi tak ma. Wahanie się między młotem, a kowadłem. Sama doszła jakoś do wniosku, że Stevena kocha na 65%. Ale na ile kocha Izzyego w tej skali? Tego się jeszcze nie dowiedzieliśmy.
O rozdziale technicznie, mogę tylko powiedzieć, że bardzo, ale to bardzo lubię takie "trudne" rozdziały, no trzeba trochę bardziej sie wysilić. A napisać to w tak zajebisty, a jednocześnie zagmatwany sposób, to jest sztuka. Dlatego biję pokłony.
Przeczytałam, przeczytałam!
OdpowiedzUsuńTak, przeczytałam siedząc w piwnicy z kuzynką, która grała w karty z "kolegą".
I wiesz, że ja wszystko zrozumiałam, a jestem nieogarniętym człowiekiem. ale miałam wtedy zamułe.
Boże, nie wiem co mam pisać. Mam pustkę w głowie i nawet nie wiem co zaplanowałam Ci napisać w tym komentarzu.
Dobra, piszę bez sensu. Także wiesz, ze czekam na kolejny rozdział. :D
PS. Słuchałam Pink Floyd'ów czytając i nic. Na mnie nic nie działa. Ale był przynajmniej zajebisty klimat.
http://there-s-no-difference.blogspot.com/ Zapraszam do mnie na specjalny rozdział 9 u mnie
OdpowiedzUsuńHej, nowy na ill-still-be-thinkin-of-you.blogspot.com
OdpowiedzUsuń:)
Zaraz zabiorę się za czytanie. Całe wakacje brakowało mi czegoś... zajebistości tego bloga! Zapraszam do mnie, bo napisałam rozdział :D
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Liebster Blog Award!
OdpowiedzUsuńNie przejmuj się, nikt nie wie o co chodzi XD
Nie musisz wykonywać związanych z tym czynności, proszę tylko o przeczytanie tego:
http://sad-bad-true.blogspot.com/2013/09/liebster-blog-award.html
Niech moc będzie z Tobą!
Zajebisty wygląd bloga :D Czekam na rozdział :3
kiedy następny rozdział? :c
OdpowiedzUsuńczekam
Przepraszam, że nie komentuję ale jestem w trakcie czytania. Gdzieś przy 22 rozdziale.
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Liebster Award. Więcej informacji tu ----> http://there-are-more-stars-in-the-sky.blogspot.com/2013/09/liebster-award.html
Ja wciąż czekam na nowy rozdział :(
OdpowiedzUsuńI jeszcze jeden komentarz dla otuchy - cieszę się, że to sobie przemyślała i jest wobec niego szczera. Rozdział super i udało mi się wszystko w miarę zrozumieć :)
OdpowiedzUsuń