Kurwa, spójrzmy prawdzie w oczy - zajebiste opowiadanie o prochach, seksie i muzyce stało się ...stało się... no, takim gównem. FLAKI Z OLEJEM!
Nie wiem, może zrobię sobie przerwę i dam sobie w żyłę kilka(dziesiąt) porcji kreatywności i fantazji...?
+ Nie przedłużając: soundtrack.
++ Przy następnym rozdziale pewnie dodam coś, co będzie rekompensować ten SHIT na dole.
~*~
I nadszedł dzień odwiedzin, który nigdy nie
zwiastuje czegoś dobrego. Dni te są zwiastunem, początkiem końca, końcem
początku, czy też są po prostu czymś od czego chcę uciec. Chociaż tak na dobrą
sprawę przez cały pobyt w Klinice chce uciekać, ale czy znajdzie się osoba,
która właśnie w tym momencie mi się dziwi? Pewnie nie, bo ta sprawa jest
banalnie prosta: takie miejsce jak to nigdy nie są dobre, nie są pierdolonym
rajem, mimo, że leczą z tego przysłowiowego zła. Jednak chcąc, czy nie chcąc
zostałam zmuszona do zejścia tutaj – do miejsca, które nie bardzo wiem jak
opisać. Opisywałam już całą Klinikę? W sensie budynek? Raczej nie, ale nie ma
czego opisywać. To zwykła cegła pomalowana sprejem na szaro z labiryntami w
środku, a przed wyjściem jest wybieg. Mówię wybieg, bo bywało i tak, że
traktowali niektórych tutaj jak gorszych od siebie. Nie mówię o jakichś głupich
napierdalaninach pomiędzy Ćpunami, ale o poważnych sprzeczkach między
„pracownikami” a właśnie Ćpunami.
To nie jest ludzkie, prawda? Wszyscy jesteśmy
ludźmi, a te – i mówię to z czystym sercem – skurwysyny co i rusz stawiają
między nami nowe mury. Podziały są złe, temu zaprzeczyć nie mogę. Z drugiej
strony nie mogę temu zaradzić, bo jak chciał pech takie rzeczy dosyć często
zdarzały się na moich oczach. Pomyślałby ktoś, że ja takich rzeczy naoglądałam
się już wystarczająco i miałby rację. Z tym, że przez owe doświadczenia jestem
odporna, nie rusza mnie to, a jedynym, czym się przejmuję, to tym, że kiedyś
sama taka byłam. Co z tego, że za czasów szkolnych, ale byłam – bójka była
chlebem powszednim i fakt, bo nie specjalnie lubię o tym mówić. Najzwyczajniej
w świecie szkoda mi nerwów.
A jeśli miałabym wrócić do tego miejsca? Tak,
jesteśmy na wybiegu – Ćpuny siedzą przy tych żałosnych, wmurowanych w ziemię
stoliczkach i siedzą przy równie żałosnych wmurowanych w ziemię krzesełkach, i
czekają na swoje rodziny, przyjaciół, kochanków, bukmacherów, czy kogo tam nie
mają. Mnie zaś został zeszyt, w którym rysuję obecny tu krajobraz, o ile mogę
to tak nazwać. Tak, czas odwiedzin spędzam z zeszytem, bo nikt z moich tak
zwanych bliskich się nie pofatygował. A może to i lepiej? …a może jednak nie? Nie
zwracajcie się w tej sprawie do mnie, bo sama nie wiem już co mam myśleć… Co
myśleć powinnam… Nie wiem.
Odkładam zeszyt z nieskończonym szkicem, bo boli
mnie ręka i momentalnie zaciągam się tym świeżym powietrzem, wyobrażając sobie,
że jest to niewidzialny i najlżejszy papieros na świecie. Ha, to gówno daje, bo
od całych pięciu lat paliłam te najmocniejsze… Tak! Palę od trzynastego roku
życia, spalcie mnie na stosie! I co z tego, że od początku wiedziałam, że się
niszczę? To równie bardzo mnie nie obchodziło, jak nie obchodziło mnie to, czy
żyć będę, czy też nie. Teraz te sprawy delikatnie zmieniły się – ja, jako Jenny
Stevenson stałam się, kurwa jego mać, poważna i sztucznie inteligentna, bo
zaczęłam w pewnym stopniu szanować życie. Ale to nie znaczy, że przestanę jarać
i chlać, litości.
Po raz kolejny wracam do sedna sprawy, bo się
skupić, kurwa, nie potrafię...
Dajcie mi tą
fajkę, bo nie wytrzymam!
Ekhm.
No tak.
Wiecie co jest ciekawe? Obserwowanie Ćpunów w ich
…no, prawie naturalnym środowisku. Mam na myśli w otoczeniu tych, na których im
zależy, a czy jest to odwzajemnione, to nie mój problem. Więc… Oni są tacy
swobodni. Na twarzach niektórych po raz pierwsze widzę uśmiech. Po raz pierwszy
od pobytu tutaj i to jest piękne na swój sposób. Wiesz, takie odosobnienie na
dłuższy czas, a potem… Ja pierdole, mózg mi się uszkodził, to jest zbyt piękne.
Ha, pewnie, gdyby pojawił się Steven wypłakałabym oczy z radości. Z radości?
Nie wiem, czy to dobre słowo… Ej, dobre może jest, ale niezbyt adekwatne do
sytuacji, bo nad rozmyślaniem, jak bardzo brak mi tego chujka spędzam
praktycznie cały czas, i nagle mam przebłysk wspomnień. Wiecie, to taki efekt
domino, który rozpoczyna właśnie Steven i idzie dalej – przez hellhouse, do
jego lokatorów i kończy się na Izzym, bo właśnie w tym momencie przestaję myśleć.
Nie chcę myśleć o Panu Wampajerze. NIE UMIEM o nim myśleć, do chuja, nie
bijcie. Ale …to wszystko nie zmienia faktu, że chcę wiedzieć, dlaczego tak się
stało. Dlaczego tak jest, że gdy temat schodzi na mniej, czy bardziej
przyjemny, to przegrzewają mi się te …te kurwy w głowie i nie mogę ruszyć z
miejsca – jak choćby teraz. Gdyby temat ten byłby przyjemny, pewnie szybko bym
go zmieniła, a póki co… Spierdalam od niego, co sił w nogach.
…
Ćpuny się oswoiły. Albo to oni oswoili Ćpunów.
Każdego da się tak oswoić? Jeśli tak, to życie
człowiekowatych byłoby o stokroć prostsze, ale …co takie coś jak ja może
wiedzieć o oswajaniu? Niegdyś bezuczuciowa bryła z lodu, której serce w tej
właśnie chwili stopniało, bo zobaczyło znajome twarze. To nie są Ćpuny z Kliniki,
to nie są „pracownicy”, czy też roboty… Są to takie dwa małe-duże ktosie dzięki
którym mam powód, żeby nie zaciąć się papierem – na przykład na nadgarstkach.
Ale, ale!
Ktosie – Erin spięła włosy, a Gabs ma swoją słynną
koszulkę z Metalliką.
A Jenny prawie ryczy.
Mój Morrisonie, jak ja dawno ich nie widziałam!
Czy moja reakcja jest adekwatna do sytuacji? Jebać
to, muszę się przytulić!
…
Chwila ciszy. Niezręcznej ciszy. I poprzedzające ją
okrzyki. Cholernie tandetne okrzyki. „JENNY, ERIN, GABS, JENNY”, kurwa, I
WSZYSCY ŚWIĘCI… Kill me.
- No – Erin chwali się swoją elokwencją – Jenny…
Tęskniliśmy za tobą!
Jedzie mi tu
czołg?
- My? – pytam, bo tak, liczba mnoga jest nie tyle
intrygująca, co …przerażająca.
- No – po raz kolejny – Wiesz, ja, Gabrielle, Steven…
Ta, Steven przede wszystkim…
Oo. No to
słodko.
- Kurwa, Erin – tak, to Gabrielle – to teraz nie
jest ważne. – wspomniałam, że musiałyśmy usiąść przy żałosnych krzesełkach?
Ach, no tak. – Powiedz tylko, Jenny, kiedy cię wypisują?
- To nie jest, kurwa, szpital, że mam datę wypisu –
hej, ale po długiej przerwie bardzo milutko do siebie mówimy, prawda?
- Wiesz, że nie w tym rzecz – przerwa – miałam na
myśli …kiedy wychodzisz, o, właśnie. Kiedy wychodzisz?
- A tego też nie wiem – mówię. I to jest prawda, nie
mam pojęcia, kiedy będę wolna.
- Nie pomagasz – Gabs jak widać woli się kłócić.
Chuj, i tak ją kocham.
- Ale w czym rzecz? – teraz ja sama się pogubiłam.
- No w tym, że - wtrąca się Erin – po prostu pusto
się zrobiło bez ciebie.
Oo. Tego się
nie spodziewałam.
W tym miejscu powinnam napisać, czy też przytoczyć
resztę dialogu, ale nie oszukujmy się – to, że Jenny traci, nawet na trzeźwo,
świadomość świata Bożego nie jest żadną nowością. Wypadałoby też wspomnieć, że
mimo wszystko rozmowa toczyła się dalej, tym razem na zasadzie, że ja tylko
przytakiwałam, ale kogo to obchodzi? Ważne jest to, że gdy Erin wspomniała o
Stevenie, serce podeszło mi do gardła …tylko, że to był chyba dobry objaw. Czy
chęć porzygania się jest dobrym objawem? To musi być coś pozytywnego, bo nie
chcę dopuszczać do siebie kolejnego zmartwienia, a mówiąc kolejnego, mam na
myśli jednego z dwóch. Domyślacie się, co było pierwsze? Tak, to, czy tam ktoś
ten jest, był, będzie moim zmartwieniem i jedynym, co mogę zrobić, to …mogę
pocałować się dupę z niemocy, o… Aa, jebać to, mam dosyć tej, kurwa,
tajemniczości, czy cokolwiek to nie jest! Sram w gacie, że jak wyjdę z Kliniki,
to minę się na ulicy z tym skurwysynem i będę miała, kurwa, powrót do
przeszłości, o!...
Bardzo dobry rozdział. Nie spodziewałam się, że Erin tak lubi Jenny, ale z kobietami tak to bywa. No a Gabrielle jak zawsze subtelna, haha. Mam nadzieję, że Jenny nie długo wyjdzie i rozwiąże lub zwiąże sprawę z Wampajerem, bo aż mi jej żal, jak opowiada o tym, że co by nie pomyślała to to ciągle schodzi do niego. Swoją drogą to też uwielbiam obserwować ludzi ich reakcje, emocje. Coś wspaniałego, że w każdym człowieku siedzi coś innego. Wracając, to jestem bardzo, ale to bardzo ciekawa, jakie będzie miała relacje i ze Stevenem i Izzym.
OdpowiedzUsuńRysunek Ci wyszedł bardzo dobrze, najbardziej podoba mi się Axl. Zazdroszczę talentu :)
Świetny rozdział. Współczuję Jenny, mimo tego - zazdroszczę jej. Zawsze chciałam trafić do kliniki/psycha/szpitala czy czegokolwiek, ponieważ czas płynie tak szybko, że takie miejsce spowodowałoby brak jego poczucia, a ja zawsze o tym marzyłam. Jednak, mogę sobie tylko wyobrazić ból, jaki nosi ona w sercu z oczywistego powodu - samotności. Co do rysunku - zajebisty. Najbardziej podoba mi się Jeff i jego żółte spodnie ;).
OdpowiedzUsuńTego bym się nie spodziewała. Taka zmiana Erin? No cóż, w życiu różnie bywa. Mam nadzieję, że Jenny szybko wyjdzie z klinki i wreszcie będzie się mogła nacieszyć Popcorn'em <3
OdpowiedzUsuńRysunek świetny! Najbardziej mi się podobają włosy Axl'a :3
Powodzenia i dalszego zapału do pisania <3
Kurczę, kiedy następny rozdział? ;_; Mogłabyś narysować Stevena wpierdalającego bułki? :D
OdpowiedzUsuńGal Anonim
Wspaniały rysunek! Masz talent. Rozdział też świetny.
OdpowiedzUsuń