piątek, 3 stycznia 2014

Rozdział 52.

Może i długo zwlekałam, ale wydaje mi się, że mam dobre wytłumaczenie, którego nie chce mi się tutaj przytaczać. Chodzi mi głowie o krótką notatkę i przejście do rozdziału, bo jest długi i wydaje mi się, że nawet dobry.

+ Po pierwsze: soundtrack można puścić trochę później, może w połowie, czy coś.
++ Po drugie: ostatnio czuje, że pisanie rozdziałów stało się moim jakby obowiązkiem i nie podoba mi się to.
+++ Po trzecie: sorry, że się opierdalałam.

Enjoy fuckers, i czekam na komentarze. :)

~*~


- I co chcesz teraz robić?
Znowu zaczynamy od dialogu.
- Nie wiem – stwierdził Pan Chuj. A po chwili namysłu dodał: - Wciągnąłbym kreskę. Seks jest po tym zajebisty.
A więc.
Nie będę naprowadzać was na temat, ponieważ każdy dobrze wie, jak bardzo owa sytuacja jest pojebana… Delikatnie mówiąc, bo każdy wie – i tu się powtarzam – że jestem dziwką, bo zdradziłam Stevena, że prawdopodobnie jestem ślepa, bo marnuję ten piękny grudniowy poranek na „rozmowę” z wyżej wspomnianym Chujem. Ja z kolei sądzę, że jestem po prostu wredną suką z zabójczym wręcz pragnieniem …zemsty? Nie, nie zemsty. Chodzi mi mniej więcej o to, że w przeciągu tych kilku godzin spędzonych na pseudo inteligentnych rozmowach i pierdoleniu się z Izzy’m, zdążyłam już w jakiś sposób ułożyć jego tok myślenia. W sensie… wiecie, manipuluję nim i tyle. I podoba mi się to. Tak. Jestem, i nie mam nic przeciwko byciu wredną.
A tak wracając do tematu – Wampajer olśniony wizją kokainowego seksu z moją osobą i podjarany niczym włosy Bon Jovi’ego nad grillem zaczął okupować szafkę obok w poszukiwaniach tego cudownego proszku, który – jak sam wspomniał – miał uczynić seks jeszcze bardziej „zajebisty”… Ale, ale! Owe biedne stworzenie nie wie ważnej rzeczy – ja już nie ćpam.
Stworzenie… Zimnokrwiste stworzenie z permanentnym wzwodem.
HA! Śmiech na sali…
- Czego szukasz? – pytam, udając głupią.
- Sensu życia – a on odpowiada.
- Też szukałam.
Szczerze? Kontynuując tą rozmowę skazuję siebie na …na bycie o krok bliżej do zostania seryjnym mordercą. Ale co tam, raz się żyje.
- I jak, znalazłaś?
- Znalazłam heroinę – trochę się wstydzę, gdy to mówię, ale nie w tym rzecz, bo taka jest prawda. I dalej: - Takie jakby drzwi do innego świata, wiesz? – i po chwili zastanowienia – z resztą komu ja to mówię, ty dajesz to ludziom na co dzień.
- Daję? Że niby jakaś aluzja do mojego…
- Fachu? – przerywam mu. – Tak, dokładnie. Przestań dilować.
Zaskoczyłam go tym ostatnim, jakoś tego nie ukrywał, gdy poszukiwania zostały przerwane i zbladł jeszcze bardziej. Chociaż nie wiem dlaczego.
- Zostaw dla mnie Stevena – mówi jakby od niechcenia – coś za coś.
Istnieje duże prawdopodobieństwo – że tak powiem – iż tym razem do ścian dostroiłam się ja, ale kogo to obchodzi? Mnie, na pewno, bo ciekawi mnie to, co powiedział na koniec: „coś za coś”… Pewnie jeszcze jakiś czas temu zgodziłabym się na to bez wahania, ale teraz …teraz mojego mózgu nie zawalają kontenery prochów i umiem myśleć trzeźwo. Przynajmniej mam taką nadzieję. No ale, po raz kolejny, ALE kogo to obchodzi?
Po wymianie powyższych zdań, które zaliczają się do tych pseudo inteligentnych rozmów, jakie toczę z nim od kiedy tu jestem …i po tym… Morrisonie, słowa rozsadzają mi głowę. Po tym wszystkim Pan Chuj wznawia misję znalezienia kokainy, a ja, jako ta wredna chcę zobaczyć jego minę, gdy się dowie, że już nie ćpam i przekładam sobie tą przyjemność coraz dalej i dalej. Może powie, że mnie pojebało, albo mi pogratuluje, nie wiem i to jest w tym najlepsze! Swoją drogą, to właśnie w tej chwili mnie olśniło, bo niby co dalej? Jeśli resztę życia, albo przynajmniej dnia spędzimy w tym cholernym wyrze na spełnianiu swoich fantazji i toczeniu mądrych-inaczej rozmów, to słowo daje, że nie wytrzymam tego bez chociaż małej …takiej malutkiej kreski, czy czegokolwiek. Przecież ile tak można? Na początku wydawało się to genialne, w ogóle zajebiste uczucie, i to pewnie dlatego, że to była dla mnie jakaś nowość, tak? Równie dobrze mogę wziąć kajdanki i przykuć go do łóżka, a to, co zrobiłabym dalej, to już jest moja sprawa. He, kurwa, he.
A tak wracając do realnego świata, to poszukiwania nie idą na marne, i bla, bla, bla… Nie chce mi się już tego komentować. Po prostu z małym woreczkiem koki i uśmiechem w stylu „szukajcie, a znajdziecie” usiadł obok mnie i znowu zaczął mówić.
- To co – przerwa – panie mają pierwszeństwo…?
Jaki się z Pana zrobił gentelman, Panie Chuj.
To była myśl numer jeden. A numer dwa… Cóż: Jasne, nie krępuj się!
- Właściwie to – i nadszedł ten moment. Werble dla Suki Jenny, proszę. – Tak, jak mówiłam ci o „zbawiennej heroinie”, tak później nadeszło kolejne zbawienie – i mówię to wszystko, jakbym była z tego dumna. Dlaczego?... – A była nim Klinika.
Kurwa, to musi komicznie wyglądać!
Izzy tak na mnie patrzy, i patrzy… A jego wypowiedź jest idealnym do tego komentarzem.
- …o czym ty pierdolisz?
Nie mówiłam?
- O tym, że – zaczynam – byłam na odwyku i …i już nie biorę – przerwa. – Jeśli ty chcesz, to proszę, ale ja podziękuję – tak, kulturalnie podziękuję. I kulturalnie przyznam, że ja, kurwa, za dużo gadam.
- Oo – zaskoczony człowieczek. Tak. – No spoko.
Ej, powiem wam coś.
Pewnie będziecie równie zdziwieni, co ja, bo nowy-stary Izzy - którego zaczynam dostrzegać - jako kulturalny człowiek, i gentelman oczywiście, odłożył ten piękny biały proszek tam, gdzie jego miejsce. Rozumiem przez to tyle, że „jeśli ty nie, ja też nie”. Może i jest to masło maślane i nic w tym ciekawego, jednak mnie, jako samozwańczą absolwentkę filozofii rockmanów zaintrygowało. Dlatego ominę dalsze dialogi i opiszę wszystko na żywca.
Szalejesz, Jenny, szalejesz…
Więc.
Dopadła mnie pewna myśl w związku z tą sytuacją, i pogłębiła się ona, gdy odpalił fajkę i usiadł naprzeciwko mnie. I mówię teraz o tym, co jeszcze mógłby zrobić, a konkretniej co DLA MNIE mógłby zrobić… Mówiąc szczerze to pytanie dręczy mnie od rana: od kiedy był tą moją zabawką, bo robił wszystko co mu kazałam. Teraz było podobnie, tylko ukazałam to w bardziej „subtelny” sposób, o ile mogę tak powiedzieć. I to jest właśnie ciekawe – czy naprawdę mógłby skończyć z dilowaniem, tylko dlatego, że ja poprosiłam. Czy naprawdę mógłby coś sobie zrobić, bo chciałam, żeby udowodnił mi parę rzeczy. I w tym właśnie momencie, po tych myślach, pytaniach i tak dalej, ciśnie mi się na usta jeszcze jedno, może najważniejsze pytanie, na które odpowiedzieć sobie o dziwo nie chcę. Dlaczego? Bo chcę, żeby on odpowiedział, i żeby było to szczere. Nie wiem na ile z tego mogę liczyć, ale chuj: czy naprawdę mnie kocha? Nie wiem jak was, ale mnie dziwi fakt, że dopiero teraz doszedł do takiego wniosku. Albo przynajmniej JA chcę myśleć, że dopiero teraz. I ponownie: dlaczego? Bo, kurwa mać, jeśli to trwało od początku, od samego początku, od kiedy działo się coś między nami, to z chwilą obecną zyskuje miano Fałszywego Arcychuja. Był nim prawdę mówiąc od początku, jak wszyscy tutaj, ale co z tego.
Ale ten… Mówiłam coś o dialogach? Bo właśnie…
- Chcę się stąd wyrwać – mówi – jak najdalej, najlepiej.
- A mówisz to mi, bo…?
- Bo z tobą… Wiesz… – patrzy mi w oczy i nie żeby coś, ale to jest mój słaby punkt. Szczególnie w tym przypadku. Oczy ma po prostu piękne.
Ziemia do Jenny, ziemia do Jenny!
- Bo ze mną… - oo, chyba rozumiem. – Ze mną chcesz się wyrwać?
- Tak – mówi niemalże od razu, a mi od razu puszczają emocje, serce przyśpiesza i nie wiem dlaczego tak się boję, ale nie pokazuję tego. – Teraz chcę być tylko z tobą.
Dla dopełnienia chwili powinien złapać mnie za rękę, czy coś. Moja wyobraźnia tak mu podpowiada, ale nie robi tego. Tylko się schyla, gasi fajkę o podłogę, a gdy na powrót patrzy mi w oczy, widzę jak rozszerzają się jego źrenice. Moje pewnie zachowują się podobnie i żałuję tego: żałuję, że nie mam na to wpływu.
- Ale właśnie jest jeden problem – znęcanie się nad nim staje się coraz bardziej uciążliwe i wkurwia mnie to z powodów oczywistych. – Ja przyszłam jakby… w… gaciach i koszulce.
- Ja pierdole – to rozczarowanie. Ach, och, ech.
Ja już jestem wredna na siłę, no, nie bijcie za to.
Ale z drugiej strony wzmianka o „problemie” jest tylko przykrywką do zgody na ucieczkę, i modlę się, by to zrozumiał, bo tak, chcę z nim …uciec. I czuję się przez to jak głupia, zakochana piętnastka – oczarowana przez parę pięknych oczu i gotowa porzucić wszystko, by przeżyć z nimi przygodę. Rzeczywistość jest jednak nieco inna: staram się trzymać uczucia tak głęboko, by ich nie zauważył, jednocześnie analizując jego zachowanie, co swoją drogą nie należy do łatwych i przyjemnych. Dlaczego? Bo mimo, że ciągle siedzimy naprzeciwko siebie, Izzy błądzi wzrokiem po pokoju,  a gdy w końcu zatrzymuje się gdzieś w bliżej nie określonym miejscu… chyba nie jestem w stanie tego opisać. Ma ciężki oddech i ogólnie wygląda jakby był spięty. Pewnie myśli o czymś, tak intensywnie, że zapomniał o całym otaczającym go świecie i przez tą aurę, która właśnie powstała, chciałabym się dowiedzieć o czym myśli. Chciałabym znać najmniejszy szczegół, a przede wszystkim przerwać tą sytuację, bo z każdą następną chwilą staje się coraz bardziej… niekomfortowa, że tak powiem. Ale jak widać to wszystko ma jakiś swój cel – to jego zamyślenie i sam fakt, że sama siebie przyłapuję, jak dokładnie mierzę go wzrokiem – to wszystko było zapowiedzią do…
- Mam pomysł – stwierdził, bym dosłownie ułamek sekundy później wgapiała się w drzwi, które właśnie trzasnęły.
Szczerze mówiąc, to mam ochotę wyrwać je z zawiasów. Nie pytajcie dlaczego, bo sama tego nie wiem. Wiem tylko tyle, że gdy Pan Tajemniczy wraca – po minucie, może pięciu, a może po piętnastu – przynosi w darach jakieś jeansy i koszulę, może nawet damskie. Nie ukrywam mojego zdziwienia, no bo… co do kurwy?
- Ubieraj się – mówi i rzuca owe ubrania. Chcąc nie chcąc dostrzega moje zmieszanie i chyba nawet próbuje się tłumaczyć. A przynajmniej mam taką nadzieję. – Pożyczyłem od laski Duffa – okej…? – Nie wnikaj, tylko się pośpiesz.
Ponaglaniem mnie nie zdziałasz wiele, słońce.
Ale trudno się mówi.
A teraz taka ciekawostka: Jenny Stevenson, ogólnie znana jako grzeczna dziewczynka z dobrego domu, nie protestuje przed rozkazami Pana i robi co karze, obserwując jednocześnie, jak ubiera się sam – jak usiłuje się wcisnąć w obcisłe, czarne spodnie, koszulkę pod kolor i jakąś marynarkę. O błyskotkach i buto-podobnych nie zapominając. Potem zaś, Jenny spogląda na siebie – ubrana w za ciasne, kradzione jeansy i jakąś czerwoną flanelę, myśli sobie… Ja nawet nie mam butów i stanika, a ten… Eh, jebać to.
Tak, mniej więcej to mam teraz w głowie. Teraz, nawet gdy wychodzimy przez okno, niczym para napalonych nastolatków, cały czas mam w głowie wizję, że te spodnie lada moment najnormalniej w świecie pierdolną mi w kroku, ale co tam, bo sytuacja toczy się dalej: dwoje nin… dwóch… chuj, ninja razy dwa skradają się do samochodu, wchodzą do niego i po pewnym czasie odjeżdżają, przez cały czas zmagając się z grobową ciszą. I szczerze mówiąc… gdy Izz siada za kółkiem, otwiera okno i odpala kolejną fajkę, w głębi duszy mam nadzieję, by to on zaczął rozmowę. Nie wiem dlaczego; może się wstydzę, a może po prostu nie mam nic ciekawego do powiedzenia, poza tym idiotycznym pytaniem „gdzie jedziemy?”. Jest idiotyczne, bo prawdopodobnie żadne z nas tego nie wie, i jest w tym właśnie pewne COŚ, dzięki któremu jeszcze w tym gruchocie siedzę, a mam na myśli tą nutę szaleństwa, czy jakby tego nie ująć. Ostatnie moje wyskoki, czy przygody ograniczały się do ćpania na umór… albo do uciekania przed policją, po ćpaniu oczywiście… albo jeszcze do uprawiania pijackiego joggingu, który na dłuższą metę nie miał większego sensu. Z kolei w Klinice „szalałam” podczas buntowniczych głodówek. Godne pozazdroszczenia, co?
A teraz? Teraz siedzę z moją chorą miłością w samochodzie i jedziemy gdzieś, nie wiem gdzie.  Słońce – dla odmiany – nie zachodzi, więc nastroju nie ma, ale kogo to obchodzi? Liczy się to, że zerkając co chwila na tego tam obok widzę nieschodzący mu z twarzy uśmiech. Dyskretny, ale to zawsze uśmiech. Doskonale wiem, co on oznacza i czerpię z tego jakąś durną satysfakcję, jakby wszystko toczyło się dokładnie tak, jak to sobie zaplanowałam. Tylko czy to dalej jest manipulacja? Chyba nie, ale nie ma to dla mnie teraz jakiegoś większego znaczenia, bo na mojej twarzy pojawia się ten durny uśmieszek, przez co dla osoby trzeciej musimy wyglądać jak dwójka ujaranych pedofilii, ale co z tego?
- Jenny? – mówi nagle.
- Hm? – i mimowolnie już się nie uśmiecham.
Wyrzucił fajkę przez okno i spojrzał w moją stronę. I wiecie? To nic, tylko niewinne spojrzenie. I kolejna dawka milczenia. I tego uśmieszku. Po prostu spojrzał i znowu się uśmiechnął, czym przypomniał mi o… czymś: Steven.
Kurwa mać.
Steve.
Słyszysz mnie Stevie? Słyszysz?
Nie wybaczysz mi tego, co?...

~*~

Tym czasem w Piekielnym Domu…

- Hej, fuckers – zaczął Axl. – Stradlin gdzieś wyjechał?
- A co? – zapytał Slash.
- No widziałem jak do samochodu wsiadał.
- To dziwne – wtrącił Steven.
- No, dziwne – a teraz Duff. – Wpadł do mnie, zjebał ciuchy Debby i spierdolił.
- Debby?
- Nie ważne – stwierdził Duff.
- Zajebiście, ale co z Izzy’m? – zapytał Axl, już poirytowany.
- W sumie – ponownie Slash. I dalej: - Chyba miał tam u siebie jakąś pannę. Słyszałem…
- Co takiego?
- Jakby Vicky?… albo Jenny?...
- Jenny?! – Steven. Wściekły. Albo przestraszony. Tak.

13 komentarzy:

  1. No to i przeczytałam.
    Szkoła mnie zamęczyła przez te 2 dni... Zapierdol pełną parą... Ale miałam komentować.
    Boże, jak włączyłam linka to odrazu skojarzyło mi się z ojcem. On słucha Dire Straits'ów. Boże... Aż wyłączyłam, przepraszam :( Pod koniec wkręciłam się w rytm czytania i przeczytałam. Nawet tam rymy znalazłam xD. Pierdole bez sensu, co? Ale jakoś nie stać mnie na ambitny komentarz i napiszę, że... Fajnie, że spierdolili, głupio że się Steven zorientował i ogólnie to jest zajebiście :D.
    Pozdrawiam, weny i żeby pisanie dla Ciebie było samą przyjemnością nie obowiązkiem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. huuuuh ale się prooobiiiiiiłooooooooooooooooooo. AHH fajnie jest mieć wolne do środy B], w każdym razie no tego; Ciekawe co by było jakby Jenny i pan chuj coś..ehkm więcej ;) A Stev'a w sumie mi jakoś nie szkoda. Ale w sumie Izzaacz się pewnie zaćpa i wszyscy umrą : //

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę przyznać, bez wahania, że to jeden z Twoich najlepszych rozdziałów. Coś jest w nim innego. Coś takiego tajemniczego, że aż się boję co nawymyślasz w kolejnym. Jenny chce się pobawić trochę Izzym, ale kurde, wiem, że ona w końcu ulegnie i zmięknie i suka Jen długo nie pociągnie w swoich postanowieniach. Ale wiesz co w tym wszystkim jest najlepsze? Że zawsze pozostawiasz u mnie taki niedosyt, że mam ochotę tylko czytać i czytać i czytać Twoje rozdziały od początku, ale oczywiście czas mi na to nigdy nie pozwala.
    Ciekawa jestem teraz bardzo relacji Stevena i Jenny, bi raczej kolorowe one nie będą. Pewnie ona będzie miała wyrzuty sumienia, on za to będzie czuł rozgoryczenie. Ale co ja pieprzę? Zawsze bawię się we wróżbitkę...
    Czekam na kolejny i mam nadzieję, że pojawi się szybciej. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojeju. Jeju, jeju :D
    Nie wiem co napisać. Szkoda mi Stevena, a jednocześnie Stradlin, którego uwielbiam mnie wkurwia xD
    Wypaczyłaś mi postać brata. Dzięki :D
    Nooo... Nie wiem co jeszcze mogę dodać do tego komentarza, więc tak:
    Życzę weny i czekam na następny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Łiiiiihihi, nowy rozdział! ^-^
    Tak więc - zajebistość pełną parą! Cudowne szaleństwo, niećpająca Jenny, ukochany Wampajer, tajemniczość. Dla mnie bomba. :3
    Rozumiem, że jesteś trochę zmęczona pisaniem tego opowiadania, ale postaraj się pisać je w dalszym ciągu dla przyjemności, nie z przymusu. My poczekamy :)
    I Cię kurwa koooocham, oo! <3 / Aneta

    OdpowiedzUsuń
  6. Uuu...ale rozpierdoliłaś życie Stevena...nieźle.
    Co do pary pedofilów... można się było tego spodziewać. Już widzę te wyrzuty sumienia Jenny w następnym rozdziale.
    Ewentualnie samobójstwo lub, co gorsza, pogoń za zbiegami Stevena.
    Będzie ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zastanawiam się co jeszcze wymyślisz. Jenny i Izzy... <3 Chociaż dziwne to trochę. Mam nadzieję, że Steven się nie załamie.
    ~Fever

    OdpowiedzUsuń
  8. Dżizas...
    Rozpierdoliłaś system. Sposób narracji tego rozdziału był taki... W twoim stylu... Znaczy kurwa no jakiś taki inny. Zajebisty. Mogę stwierdzić że to chyba twój najlepszy rozdział.
    ;______________________________; Biedny Steven. Jak on jest smutny ja też jestem smutna ;________________________________________________; znaczy wiem że in jest zły ale smutny też na pewno no i... Nie jestem w stanie tego komentować.
    ~Bez Nazwy/Whim.
    Mózg ulegnie autodestrukcji za 3...2...1
    !

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej :) U mnie nowy.
    ill-still-be-thinkin-of-you.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpiszę tutaj, to może szybciej zobaczysz.
      Od razu dziękuję za komentarz u mnie. ;)
      Nie wiem w sumie od czego zacząć, ehh.
      Po pierwsze cieszę się, że zdziwiłaś się przy przebiegu akcji. O to mi chodziło. Co do dialogu, przyznam szczerze, że to akurat wyszło tak jak chciałam. No ale, nie każdemu musi się podobać, prawda?
      Kolejną kwestią, jaką podjęłaś są rodzice Slasha. Szczerze mówiąc chciałam w ich zachowaniu pokazać, że polubili bardzo po jednym obiadku Caroline. Chodzi też tu o to, że jak w poprzednim rozdziale można przeczytać, przyznała, że jej rodzice zmarli. Dlatego rodzinka Hudsona od razu zaczęła współczuć itd. No i przede wszystkim jest pierwszą NORMALNĄ dziewczyną Slasha, bo inne to były raczej z typu dziwek i ćpunek, które po prostu były łatwe.
      Masz rację, sam Hudson jest niezdecydowany, bo faceci to hipokryci.
      A z samą Caroline łączy mnie więcej niż czytelnik mógłby się spodziewać , więc nie wiem co chcesz wiedzieć, ale na wszystko z chęcią odpowiem ;)
      Mam nadzieję, że trochę ułatwiłam. :D

      Usuń
  10. Jako iż moje konta Google zawsze nawalają, muszę Ci się ujawnić, Czekoladowy Potworze, jako ja, w nowym-starym wcieleniu.
    I oto jestem. I oto wiernie śledzę Twą twórczość od jakiegoś czasu, choć możesz mi nie wierzyć. Założyłam nowe konto i teraz mogę komentować rozkminy Jenny do woli [chyba, że mnie wygonisz, albo, co gorsza, spalisz na stosie za pisanie bzdur].
    Soł...
    Twój styl rozbraja, rozbraja fabuła, rozbraja filozoficzna prostota tego, co tu piszesz. Niby tak... Beztrosko? Nie wiem, czy to dobre słowo, chyba nie. Ale załóżmy, że ogarniasz, co mam na myśli. A jednak człowiek może być smutny. Smutny czytając prolog, smutny, zdając sobie sprawę z tego, jak niedorobiony jest życiorys Jenny, można się smucić wraz ze Stevenem i kochać Izzy'ego tak samo jak Jenny i kochać Jenny tak samo, jak kocha ją Izzy... Bo oni się jakby kochają, nie? Można być takim samą idiotą jak Duff, lub takim samym skurwielem jak ten rudzielec - do wyboru, do koloru, co kto woli. Nie wiem, co będzie dalej, mam nadzieję, że będzie. Nie wiem, jaką ocenę dałaby Ci za to profesjonalna polonistka, ale ja, nieprofesjonalnie oceniam Cię na szóstkę, mimo tej specyficznej, ale jakże cudownej narracji. Nikt nigdy nie będzie pisał tak jak Ty. I to jest Twój największy atut. Pamiętaj o tym i niech Rock N'Roll będzie z Tobą.
    I z duchem Twoim.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Gratulacje! Twój blog został nominowany do VBA, szczegóły znajdziesz tu http://every-day-forus-something-new.blogspot.com/2014/01/versatile-blogger-award.html

    OdpowiedzUsuń
  12. I znowu ja właśnie odkryłam 52 rozdział i kurde dziewczyno, nie wiem, czy ktoś wcześniej ci to mówił czy nie, ale to Twoje opowiadanie jest jak kokaina, najlepszy odlot chcę więcej bo tak, bo się uzależniłam i no ten wpadnij na mego bloga, wiem, że jestem upierdliwa, ale czasem to chyba skutkuje http://movetothela.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń