piątek, 2 maja 2014

Rozdział 53. cz. 2



Teraz nie mam wiele do opisywania, bo nadszedł zachód słońca i zrobiło się tandetnie. Pomijając jednak ten przykry fakt... O czymś takim marzyłam od pewnego czasu. Czy więc warto uważać z marzeniami? Czy raczej pozwolić im żyć? Ja swoim dałam wolną rękę, o ile mogę tak powiedzieć. Marzyłam, by znaleźć się gdzieś, gdziekolwiek z moją „miłością” sam na sam i tak właśnie się stało. Leżę na ciepłym piasku pozbawiona części garderoby i przez zamknięte oczy widzę, co może się dziać dalej. Pewnie ktoś pomyśli, że trudno mi jest dogodzić, ale taka właśnie jest prawda – nie chcę, by tak było wiecznie. Nie chcę spokoju, który czuję właśnie w tej chwili, tego błogiego stanu odprężenia i ...harmonii? Może, nie wiem. Życie z osobnikiem leżącym ramie w ramię ze mną byłoby niezaprzeczalnie wyjątkowe, ale nie mogłoby być spokojne. Chociaż z drugiej strony pięknym zjawiskiem jest tak się wyciszyć: wtedy nie liczy się nic, kompletnie, tylko wszystkie uczucia, które wirują we mnie w tej chwili niczym cholerny huragan. Nic na to nie poradzę. Nie poradzę wiele też na to, że mam kolejne deja-vu. Pewnie za każdym razem, gdy będziemy gdzieś razem będzie towarzyszył mi ten sam stan, w którym wszystko nabiera sensu, a w głowie mam Zeppelinów. Since i’ve been loving you...
Odkąd cię pokochałam.
Do szaleństwa.
Zadręczam się myślami.
Nastroje są piękne. Ale nie mogę znieść ich na trzeźwo i muszę się napić. Nie mogę i to jest najgorsze – niemoc, gdy emocje rozsadzają ci czachę. Obojętnie czy to złość, szczęście, czy miłość. Ciekawe, czy tylko ja to czuję, czy tylko ja miałabym odwagę teraz mówić, o czym myślę. A myślę – w tej ciszy – jak wszystko potoczy się dalej, albo czy potoczy się w ogóle. I mimo wszystko cały czas mam przed oczami twarz Stevena – dlatego muszę się napić. Wyrzuty sumienia, hm? No pewnie, czemu nie.
- O czym teraz myślisz? – pytam.
Widzę kątem oka, jak bawi się guzikami od koszuli.
I odpowiada:
- O niczym – przerwa. – Wolę cieszyć się... ciszą.
- A ja myślę o Stevenie – przyznaję, tak po prostu i widzę, jak na to reaguje. – Zaczynam mieć wyrzuty sumienia.
- Wyrzuty? Z jakiej racji?
- Z takiej, że – no właśnie, z jakiej racji? – Że... jakby nie było... uciekłam.
- Ze mną – dodaje.
- Tym bardziej.
Zapada cisza i rozumiem, że go uraziłam – nie ukrywam, że mało mnie to obchodzi. Mówi się trudno i żyje się dalej...
Pytanie tylko jak się żyje, albo jak żyć się powinno, by nie zatracić się w harmonii, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi. Wiem tylko tyle, że rozmowa się urywa, a Plant dalej śpiewa w mojej głowie. Odkąd cię pokochałam… To niehumanitarne, by doprowadzić się do takiego stanu, w którym można mówiąc wprost- zwariować. Z miłości? Nie wiem. Ze szczęścia? Podobnie, nie wiem, jednak mimo to siadam, przez ułamek sekundy patrzę na Izzy’ego i zastanawiam się co w nim takiego jest, ale cokolwiek by to nie było- przyciąga. Niezaprzeczalnie. I właśnie z tym źle się czuję, z możliwością, że kiedyś się w tym zatracę. Da się zatracić w uczuciach? Tego nie mogę być pewna. Dlatego też czuję nieodpartą potrzebę przestrzelenia sobie głowy na wylot. Zrobię wszystko, by pozbawić  się wyrzutów sumienia i wcale nie wyolbrzymiam sprawy. Jestem gotowa na wiele, ale najwyraźniej nie będzie mi to dane. Przez własną głupotę.
- Tego właśnie chciałeś? – pytam.
- W sensie?
- Takiej ucieczki. Od świata i… w ogóle.
- Tak – mówi – tego chciałem.
- Kurwa – chcę oddychać, ale nie bardzo mi to wychodzi. – Nienawidzę gadać o uczuciach, ale – wdech, wydech, wdech, wydech. – Ty mnie niszczysz, człowieku.
- Ja cię niszczę?...
- Tak. Albo to ta pierdolona miłość, czymkolwiek ona nie jest, nie wiem.
- Damy radę – mówi i się podnosi; nawet na mnie nie patrzy, tylko obejmuje ramieniem i kontynuuje: - O to nie musisz się martwić.
- Jak ty to sobie wyobrażasz? – pytam, znowu.
- Nie wiem – i odpowiada. – Ale mamy siebie, prawda? To jest teraz najważniejsze.
Ponownie zapada cisza.
I  mija kilka lat.
To prawda, mamy siebie. A ja nie martwię się przyszłością, bo wiem, że jej nie mamy: para zakochanych ćpunów z niespełnionymi ambicjami chce w jakiś sposób ułożyć sobie życie. Ale. Czy to nie na tym właśnie polega miłość…?

1 komentarz:

  1. KOCHAM *_*
    Cieszę się, że wróciłaś na chwilę do tego opowiadania. Jestem ciekawa, czy będziesz to kontynuować. Mogłabyś coś fajnego wymyślić i mogłabyś też to już zakończyć... No cóż, zobaczymy :) W każdym razie dobrze jest zajrzeć na chwilę do Jenny i Izzy'ego. Właściwie dalej nie pojmuję zmiany tego chłopaka. Ach, ta naćpana rzeczywistość.

    OdpowiedzUsuń