I nic więcej na temat rozdziału nie powiem, bo w upale mózg mi się kurczy.
+ Soundtrackiem jest Budgie, albo jak kto woli - Daft Punk.
++ Czekoladowa zdała do następnej klasy, radujmy się! ;_;
Enjoy, fuckers. :-*
~*~
Dzisiaj piątek, czyli od
jakiegoś czasu dzień powszechnie uważany za powrót do przeszłości – co piątek
muszę zaćpać, właśnie na tym polega moja odtrutka. Nie żeby mi się to nie
podobało, bo na krótki czas wracam do wspomnień z każdego odlotu, chociaż
szczerze nie wiem jak to jest możliwe. Wiem tylko tyle, że owe wspomnienia
piętrzą się we mnie i jak jakiś pierdolony wieżowiec wznoszą się w górę i jest
ich coraz więcej. W końcu będzie tak, że tego nie zniosę i najzwyczajniej w
świecie skoczę z tego wieżowca i po raz kolejny popełnię samobójstwo. Tak,
popełniałam je już kilka razy, co tylko potwierdza fakt, że jestem dość bliską
krewną wampira. Mam w żyłach zimną krew i na czas działania heroiny jestem
nieśmiertelna. Podobnie jak teraz, bo zaczyna zamieniać się to w cholerną
melancholię: co piątek pod wieczór idę do łazienki, do schowka Gabrielle, biorę
jedną strzykawkę i modlę się, by zaraz po zażyciu nie sięgnąć po kolejną dawkę.
Co prawda nigdy mi się to nie zdarzyło, ale kto wie, co może mi pierdolnąć do
głowy. Pytanie, czy ona o tym wie, a wie doskonale, nawet mamy pewien układ –
dycha co piątek i kolacja na stole dwa dni w tygodniu, i tak, bo dla mnie ma to
sens.
Za każdym razem, kiedy trzymam w
dłoniach strzykawkę przypomina mi się ten pierwszy raz, a wtedy jakieś tam
wątpliwości we mnie wrzały. Co jest teraz każdy widzi, bo kiedy zaćpam potrafię
przesiedzieć cały dzień w domu i czekając na mojego anioła stróża uciąć sobie
od czasu do czasu pogawędkę z niedziałającym telewizorem. Gapię się tylko w ten
mały ekranik i mówię, co mi leży na sercu, i o ironio przy każdej rozmowie z
tym trupem padnie kilka, jak nie kilka razy imię mojego zimnokrwistego brata. I
jedyne co mi teraz przychodzi do głowy, to fakt, że Pan Telewizor ma szczęście,
że już nie żyje – w przeciwnym razie od moich monologów sam wywołałby w sobie
zwarcie.
Z gitarą już nie rozmawiam z
prostych przyczyn – znając moje skłonności do rękoczynów nie chcę narażać kolejnej
na przedwczesną śmierć, i w tym właśnie momencie jestem skończoną hipokrytką –
nie chcę narażać innych na śmierć, a dokładnie to robię sprzedając prochy innym
skończonym i pozbawionym przyszłości wrakom, bo nie mogę ich nazwać ludźmi. I
sama też nie jestem człowiekiem, a szczególnie w tym momencie, gdy czuję ciepło
w żyłach i karuzelę w głowie, o dziwo przyjemną. Zawsze była przyjemna i nigdy
nie chciałam jej odsyłać do diabła. Z resztą kogo ja próbuję przekonać –
czytając to, co piszę jesteście tak samo nawaleni jak ja.
Ale mniejsza z tym, bo z chwilą
obecną następuję kolejny co piątkowy rytuał – idę do mojego przyjaciela
telewizora i stawiam na stoliku przed nim szklankę wódki, ale ona bynajmniej
nie jest dla mnie.
- Musisz być święty, jeśli
jeszcze mnie znosisz – mówię i siadam na kanapie z nadzieją, że nie rozpierdoli
się pode mną. – Nie jesteś Izzy’m. Izzy nazwałby mnie psychiczną i kazałby
wypierdalać – taka prawda. – Ej –
przerwa – telewizorku, powiedz mi: czy ja jestem psychiczna? Bo wiesz, może
słowa Pana Kolegi mają w sobie coś z prawy.
- Jesteś psychiczna.
- Kurwa mać! – mam zawał. – Z gitarą
to gadałam, ale żeby z pudłem? TV się do mnie odezwało…
- Odwróć się…
W jednej chwili stwierdzam, że
ten towar jest nadzwyczaj mocny i naprawdę odlatuję, ale w następnej wszystko
idzie w chuj, bo gdy się odwracam widzę to zacne spojrzenie Gabrielle mówiące: „tyś
się z gównem na mózg pozamieniała”.
- No jasne – mówię i jestem
szczerze zawiedziona. Nie gadam z telewizorem…
- Dlaczego katujesz ten biedny
szajs? – szajs? Wypraszam sobie.
- A kogo mam katować? – szajs
traci swoją szklankę wódki na rzecz mnie i dziękuję mu za poświęcenie. – Ty tam
sobie na luziku ludzi tatuujesz, a ja siedzę tutaj z dostępem do tych prochów,
ale…
- Ale i tak nie możesz wziąć
więcej niż jedną porcję – przerwała mi, a dobrze wie, że tego nienawidzę i
szczerze mówiąc, gdyby nie karmiła mnie heroiną, to doszłoby do wyżej wspomnianych
rękoczynów.
Nie odpowiadam, bo chyba obie
wiemy, że byłoby to czyste marnowanie słów … o ile można je marnować, ale
mniejsza z tym, bo właśnie zauważyłam, że Brownstone jeszcze po mnie nie
przyszedł i zaczynam się martwić o niego, bo nigdy nie czekałam tak długo –
dlatego właśnie próbuję opanować trzęsące się ręce i odpalić fajkę na
uspokojenie. Jak widać spokój mi nie dany, bo Gabrielle zebrało się na
pogaduszki przy herbatce. Problem w tym, że nie mamy herbatki – mamy tylko
wódkę i kranówę.
- Co chcesz dzisiaj robić? –
nawet na nią nie patrzę. Rozłożyłam się tylko na kanapie i czekam na zbawienie.
- Chcę umrzeć.
- Dobrze – mówi i sama bierze
papierosa. – A potem jak umrzesz, to chcesz gdzieś iść?
- Możemy się wbić na jakąś domówkę – olśniło mnie.
- Gdzie?
- Nie wiem – naprawdę nie wiem,
ale chyba gadając w ten sposób wcielam się w inną osobę, rozumiecie…? –
Pożyjemy, zobaczymy.
- Ja pierdole – przerwa –
głębokich wyznań ci się zachciało.
- Daj mi więcej wódki, to
przestane.
- Przecież miałaś nie pić – mówi
i … nie, no, ogarnijcie jak to brzmi.
- Ja i abstynencja? Dobry żart…
- Ale mówiłaś…
- Ja mówię dużo rzeczy – no co? Taka prawda. – Co nie znaczy, że
zrobię cokolwiek z nich.
I w taki oto piękny sposób
dobrnęłyśmy do końca naszego pięknego i uczuciowego dialogu. Mam nadzieję, że
wyczuje ktoś sarkazm, ok.?
Dobra, ale do rzeczy: rozmowa
zakończyła się zgaszeniem fajki o brzeg kanapy i może to wyda się dosyć dziwne,
ale w tym domu nie ma żadnych zasad. Równie dobrze ktoś mógłby nasrać na stole
i byłoby w porządku – musiałby tylko po sobie sprzątnąć, co jednak nie znaczy,
że już kiedyś zdarzyła się taka sytuacja. To się nazywa przeczucie. Chociaż równie
dobrze przeczuciem może wydawać się to, że plan wbicia się na domówkę nie skończy
się dobrze – to jest więcej jak oczywiste znając moje szczęście i podejście do
sprawy, bo jeśli z kimś się nie pobiję, to pewnie spotkam kogoś. Kogoś…
Właśnie, bo kogo mogłabym spotkać? Prawdopodobieństwo jest małe, a miasto duże
i nierealną rzeczą jest, żeby wszyscy nagle zebrali się w jednym miejscu. Jeśli
tak by się stało, to tylko utwierdziłabym się w przekonaniu, że ktoś tam na
górze mnie nienawidzi i to nie na żarty. I czuję, że po części to prawda. Czuję
to, kiedy podnoszę się z kanapy, a świat zaczyna wirować – dzisiaj najwyraźniej
heroina zmieniła właściwości i zamieniła się na alkohol. Dożylny alkohol, kurwa mać.
Ale mimo teoretycznego gruntu
pod nogami udaje mi się podejść do gramofonu, który i tak już działa ledwo,
ledwo i jakimś cudem ustawiłam i włączyłam winyla Budgie. No i co…? I tak sobie
leci Breadfan, a ja przez to wszystko nie zauważyłam jak zostałam sama w
pokoju. Ale może to i dobrze…? Mogę sobie potańczyć bez obaw, że znowu uznają
mnie za psychiczną.
~*~
Swego czasu dziewczyną, na którą
trzeba było czekać była żołądkowa – teraz jest nią nie kto inny jak Gabrielle –
czekam na nią dobre pół godziny i wykańczając któregoś z kolei papierosa
dostaję kurwicy.
Szczęście jedynie w tym, że w
końcu doczekałam się zbawienia, a kiedy w końcu mogłyśmy wyjść dopadło mnie
kolejne zesłane szczęście – domówki nie musiałyśmy szukać długo, bo była stosunkowo
blisko, ale jednak nie w tym rzecz, bo … co widzę? Dosyć spory dom, wokół niego
mieszanka subkultur z ostatnich trzech dziesięcioleci i czuję się niczym
zesłana do raju, wiecie, wokół same punki, metale i nawet garstka hipisów i
czuję się genialne, kiedy widzę, że wszystkie twarze są takie nowe, świeże i …
już zachlane. To wszystko tylko się potwierdza, kiedy wchodzimy do środka i
wręcz bombarduje nas muzyka Ratt podlana tymi wszystkimi procentami, a są one
dosłownie wszędzie: zgrzewka z piwem stoi zaraz przy wejściu. Pewnie niektórzy
zrozumieliby to w taki sposób, że to jakby „prezent powitalny”, czy
wprowadzenie do tego zbiorowiska. A mówiąc krótko: kwintesencja lat
osiemdziesiątych, czy całego wieku dwudziestego, i aż żal, że pewnie nie będę
tego pamiętać – Gabrielle zniknęła mi z oczu, ktoś częstuje mnie whisky, kto
inny podstawia pod nos zagrychę, jeszcze inny ktoś serwuje dokładkę w postaci
piwa, chociaż nawet jeszcze nie otworzyłam tego na powitanie i to wszystko
dzieje się tak szybko i czuję się tak kurewsko wspaniale, że chcę ucałować tych
ludzi, a może … może nawet każdemu z osobna wyznać miłość, ale nie jest mi to
dane, bo po którymś tam piwie, po whisky i po całej reszcie czuję, że zaraz
urwie mi się film i … cóż. Tak właśnie się dzieje.
Tak się cieszę, że dodajesz już coraz częściej :D opowiadanie nadal świetne :D
OdpowiedzUsuńGal Anonim
Co tu dużo pisać....rozdział jak zwykle na poziomie, który tylko Ty potrafisz osiągnąć ;) Najbardziej podobała mi się końcówka, ta impreza typowo z lat 80'tych...marzenie :D sama chciałabym taką przeżyć, z tyloma hipisami, punkami i rockmanami :D super sprawa, tylko szkoda że nic Jenny nie będzie z tego pamiętać :D
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia co napisać, ale coś muszę! Myślałam, że wszystkie zajebiste blogi o GN'R to ja już przeczytałam. A co się okazało? Że w zakamarkach internetu czeka na mnie takie cudeńko! Kurwa, to opowiadanie awansuje na stanowisko mojego ulubionego! Musi się tam cisnąć z kilkoma jeszcze, ale jest po prostu jednym z najlepszych! Ma taką wielką, popierdoloną, przyćpaną DUSZĘ, którą po prostu pokochałam! Masz po prostu zajebisty, oryginalny, czasem popieprzony (to w końcu myśli naszej kochanej ćpunki Jenny) styl pisania! Podobają mi się jej myśli. Nie przeszkadza mi, że jest mało dialogów. Wszystkie teksty rozwalają system. Wszystko jest zajebiście oryginalne i kocham to jak się rozpisujesz! Jenny jest cudowną bohaterką, mimo wszystkich jej wad i wielkiego burdelu w głowie. Właśnie to sprawia, że staje mi się bliska. Nic nie jest tu banalne. Wszystko jest piękne, nawet w swoim bólu. Cokolwiek wymyślisz, o czymkolwiek napiszesz, będzie to po prostu piękne i magiczne! Dlatego czekam, czekam z ogromną niecierpliwością na nowe rozdziały!
OdpowiedzUsuńTen rozdział był mega! A ta impreza na koniec to już totalna rozpierdówa xD Jak już wiesz, wszyscy kochamy twój styl pisania, więc tego raczej nie muszę powtarzać. <3
OdpowiedzUsuńgenialny rozdział,chwile uśmiechu,naprawdę professional :D
OdpowiedzUsuńpowodzenia w dalszym pisaniu ;)